wtorek, 5 marca 2013

Grüezi, Chuchichäschtli& lädäla



Nigdy nie spodziewałabym się, że tęsknota za ukochanym miejscem i ukochanymi ludźmi może być tak silna
i bolesna. 
Ostatni raz widziałam Zurych dokładnie 2 miesiące temu. Przede mną kolejne dwa.
Myślałam, że już to wszystko poukładałam, zaakceptowałam, pogodziłam się z faktami (co byłoby najmądrzejszym rozwiązaniem). Okazuje się jednak, że tłumienie wszystkich emocji, unikanie tematu "Szwajcaria", zamknięcie tegoż rozdziału spowodowały tylko nasilony ból.





Od kilku tygodni widzę Zurych wszędzie. Wraz z nadejściem wiosny (oby!) przypominają mi się spacery. Najczęściej te w towarzystwie T. lub Waćpana. Początkowo widzę swój ukochany dom studenta, najpiękniejszy na świecie widok na jezioro, wzgórza i urocze domy. Później przenoszę się na szczyt cudownego Uetlibergu z przepięknym widokiem na Alpy, po to, by za chwilę być w okolicy, która zrodziła przyjaźń, a z czasem także głębsze uczucie. Gdzie spacery były naszym rytuałem. Gdzie mieliśmy ukochane miejsca, gdzie szukaliśmy schronienia przed deszczem i burzą, gdzie chodziliśmy o 3 w nocy, by tropić lisy, borsuki i porzucone maskotki (pozdrowienia dla Franka!).





Innym razem przed oczami stają mi nasze wspaniałe, pełne przygód i radości słowacko-polskie wyprawy. Nie było ani jednej wyprawy, w której nie wzięłyśmy udziału razem.
Najpiękniejsze i największe (!) miasta Szwajcarii,
dwukrotna wyprawa do Italii,
szalony wypad na sanki,
alpejskie wędrówki.





Myśląc o T. stają mi także przed oczami nasze weekendy. Te, które spędzałyśmy razem, gdy moja host-rodzinka wyruszała do Wallis. Wspólne pieczenie, gotowanie, kolacje na balkonie, słuchanie muzyki, wieczór gier, wypad na miasto, poranny powrót i krótki sen, po to, by ruszyć nad jezioro/kolejną wyprawę/na miasto lub w przypadku niedzieli do pobliskiej kawiarni na caffe latte, świeżo wyciskany sok i croissanty.
Jeszcze trudniej pogodzić mi się z powrotem do Polski wiedząc, że jedna z najbliższych mi osób przebywa teraz na alpejskim odludziu, gdzie z internetu może korzystać raz na ruski rok, co zdecydowanie utrudnia nam utrzymywanie kontaktu. Szczególnie w czasie, gdy tak tego potrzebujemy.




Splendid, Double u, Casa Mia, Wings, N68, Ambrosi, Les Halles.
Pikniki nad brzegiem jeziora.
Street parade.
Pchli targ.
Taksówki wodne.
Flashmoby.
Polskie imprezy.
Wertowanie map.
Wpadanie w tarapaty.
Raclette, czekolada i fondue.
Samoloty, krowy.



5 miesięcy odkąd Zurych przestał być w pełni mój.
A mnie brak mojego normalnego życia.