wtorek, 25 października 2011

Pod słońcem Toskanii...


Toskania zagościła w moim sercu 8 lat temu. To właśnie wtedy za sprawą mojej mamy, wycieczki do Italii i jednego z filmów dokumentalnych, w którym pojawił się temat owej części włoskiego kraju, obdarzyłam ją niezwykłym uczuciem.

Początkowo poznawałam ją marząc i rozmyślając. Wymyślałam nazwy miasteczek, których nigdy nie znajdziemy na mapach, tworzyłam własny układ ulic we Florencji czy Siennie. Z całą pewnością nie pokrywał się on zupełnie z rzeczywistością, ale w mojej wyobraźni miasta te były równie piękne.

Następnie siadałam przed prawdziwą mapą, która pojawiła się w naszym domu i studiowałam dokładnie poszczególne nazwy miast, do których chciałabym pojechać. Następnie brałam do ręki encyklopedię, czytałam krótkie informacje, które czasem wzbogacano zdjęciami.

Gdy internet stał się moim przyjacielem jeszcze bardziej zbliżyłam się do Toskanii. Oglądałam tysiące różnych zdjęć zrobionych przez  szczęśliwców, którzy mogli odwiedzić krainę moich marzeń.

Moją miłość pogłębiły jeszcze bardziej książki i filmy, których akcja dzieje się właśnie w tym regionie.

To wszystko sprawiło, że Toskania była moim numerem 1. Wyszukiwałam kolejne pozycje książkowe czy filmowe, które mogły mi jeszcze bardziej przybliżyć "sylwetkę" mojego nieba. W momencie czytania/oglądania  byłam osobą, którą przepełniało szczęście- byłam tam razem z bohaterami. Gdy zaś na ekranie pojawiał się napis the end, bądź też nie miałam już w książce kartki, którą mogłabym przewrócić towarzyszył mi smutek i ogromna pustka. Nie mogłam pogodzić się z tym, że miejsce, którego tak bardzo pragnę jest praktycznie nieosiągalne. Mogłam pozwolić sobie na odwiedzanie innych państw czy miast, ale Toskania wciąż zostawała niezdobyta.

Jakież było więc moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie tylko ja jestem wielka miłośniczą włoskiej krainy. Moja host- rodzina od kilku lat wybierała się tam w czasie jesiennych wakacji i tym razem ich towarzyszką
miałam zostać ja. Właściwie ciągle nie wierząc, że w końcu moje marzenie ma szanse się spełnić, wstrzymałam się z jakąkolwiek radością do dnia wyjazdu. Bałam się, że coś się stanie, a moje serce tego nie zniesie.
W dniu wyjazdu siedząc w aucie pojawił się inny rodzaj strachu- a co będzie, gdy  moja Toskania mnie zawiedzie? Co jeśli obraz, który tworzyłam w swojej głowie przez kilka dobrych lat będzie tylko fantazją, a ona okaże się nie tym czego oczekiwałam? Wszakże wiele czynników jest w stanie zepsuć wrażenia dotyczące jakiś miejsc. Nie pokochałabym Zurichu gdybym znała go tylko z deszczowej strony. Nie kochałabym wędrówek po szwajcarskich Alpach gdybym musiała wędrować sama jak palec i nie mogła
z nikim podzielić się tą radością. Moja rodzina goszcząca jest mistrzem w psuciu dobrego humoru i zamieniania idealnego dnia w piekiełko. Co będzie gdy i tym razem do tego dojdzie? Czy zniosę tak wielkie rozczarowanie?

Mijamy Florencję. To znak, że jesteśmy. W miejscu, które pokochałam zanim je odwiedziłam. Wątpliwości ulatniają się wraz z pierwszym niepewnym spojrzeniem. Kolorowe pola są. Domy otoczone charakterystycznymi cyprysami są. Horyzont, który zdaję się nie mieć końca jest. Serce wykonuje dziki taniec radości. Przepełnia mnie szczęście i ogarnia niesamowite wzruszenie. Mam ochotę zatrzymać się, wyjść z auta, zostać sama wśród tego niezwykłego krajobrazu i zapłakać.

Po 10 godzinach jazdy docieramy do Cetony- miasteczka położonego na  wzgórzu, w którym mamy nocować przez kilka kolejnych nocy. Moja host-rodzina bierze udział w wymianie domów. Ktoś oferuje nam na kilka dni swój dom (letniskowy), a w zamian wybiera się do "naszego" domostwa w Wallis.
My zatrzymujemy się w kamienicy położonej tuż przy plazzo. Uprzedzono mnie, że będzie to palazzo, jednakże nikt z nas nie spodziewał się takiego widoku. Podobno każda dziewczynka marzy o tym, by móc zamieszkać w pałacu. Mnie się udało. Wchodzimy do apartamentu, który jak głosi informacja zamieszkiwany był przez samego Garibaldiego. Schody prowadzą nas do niezwykle urządzonego mieszkania. Znajdujemy tu kilka rzeźb, popiersia, otaczają nas obrazy, pięknie pomalowane ściany i sufity, z których zwisają niezwykłe żyrandole. Każdy z foteli posiada atłasowe obicie. Kilka luster sięgających tuż pod sam sufit, ręcznie malowane zastawy stołowe, niezwykłe świeczniki i kolekcje naprawdę starych ksiąg, płyt.
Nie ma tu miejsca dla nowoczesnych mebli. Zamiast tego mamy ogromne, rzeźbione szafy (by sięgnąć po rzeczy w jednej z nich trzeba stawać na drabinie). Jakby tego było mało znajdujemy schody, które prowadzą nas na dach budynku, w którym urządzono pokój. Mnóstwo miejsc sprzyjających czytaniu i spaniu, światło i widok na miasteczko i plazzo. Nie umiemy wykrztusić słowa. Czy to sen?


Przystanek I- Montepulciano


Dzień zaczyna się o 7:20. Obowiązek porannej i wieczornej opieki nad dziećmi spada na mnie. Jemy więc śniadanie, zakładamy kurtki, bo dzień chociaż słoneczny z całą pewnością będzie chłodny(a to za sprawą porywistego wiatru, który charakterystyczny jest dla Toskanii) i ruszamy odkryć zakątki Cetony. Miasto powoli budzi się ze snu. Gdzieniegdzie słychać rozmowy bądź otwierane okiennice. Mieszkańcy wybierają się do kościoła lub na poranne espresso do pobliskiej kawiarni. Przemierzamy labirynty złożony z uroczych uliczek. Oglądamy kamienne domy, mijamy kościoły, szkołę, dom kultury. Krótki spacer wystarcza nam, by stwierdzić, że zdecydowanie kochamy to miasteczko.

Wracamy do domu, by za chwilę ponownie z niego wyjść, wsiąść do auta i ruszyć do miasteczka o niezwykle uroczej nazwie. Montepulciano. Naszą wizytę zaczynamy od obiadu. Otrzymuję 1,5 h dla siebie. W towarzystwie aparatu decyduję się na poznanie zakątków... Już za pierwszym zakrętem spotykam polskich turystów co jeszcze bardziej poprawia mi humor. Docieram do kolejnych kościółków, kapliczek, tarasów widokowych skąd podziwiam cudowną panoramę toskańskiej krainy. Nie wiem nic o mieście, w którym przebywam, nie mam pojęcia co powinnam zobaczyć, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Intuicja podpowiada mi, gdzie powinnam skierować swe kroki, by poznać prawdziwą stronę tego miejsca. Sklepiki pełne win, makaronów, serów, przepięknych kartek i obrazów przedstawiających panoramę Toskanii są otwarte mimo tego, że jest niedziela. Niezwykle mnie to cieszy.






niedziela, 9 października 2011

Nigdy nie spożywaj trunków z Włochami!

Upał i zmęczenie dają się we znaki. Kierujemy się więc w stronę Castello Sforzesco. Tutaj dopada nas grupka ciemnoskórych sprzedawców ręcznie robionych bransoletek. Są przekonani, że dzięki "ciao bella" bądź też "Angelino Jolie zaczekaj!" będą w stanie skłonić nas do zakupu. Przez kolejne 3 dni napotykamy na nich na każdym kroku. Złość bierze górę. Dopiero później dochodzi do nas jak biedni są ci ludzie, którzy tylko w taki sposób mogą zapewnić sobie byt w Milano.
Mieszkając w Zurichu zupełnie zapomina się o istnieniu takich problemów




Nie mamy siły by zatrzymać się na dłużej. Marzymy tylko o ściągnięciu butów, położeniu się na trawie, wypiciu czegoś zimnego i spaniu. Na szczęście w odległości 5 minut znajduje się jeden z największych parków Milano (z ulicą A. Mickiewicza;)). Odpoczywamy i zastanawiamy się jak przebiegnie nasze spotkanie z hostem- rodowitym Włochem. Niepokój bierze górę. Naszą uwagę od refleksji przerywa jednak parka namiętnie obściskująca się w jednym z parkowych zakątków. Nie jesteśmy jedynymi obserwatorami tego miłosnego pokazu. Na chwile zapominamy o stresie.





                                                             
Arco della Pace

Wieczór zbliża się nieubłaganie. Pora udać się na spotkanie z naszym hostem. Na szczęście okazuje się, że to, o czym zawsze marzymy nocując u obcych ludzi, a więc poczucie bezpieczeństwa i swobody, zostaje nam dostarczone. Restauracja, najlepsza pizza na świecie, wino, drinki i nauczka na całe życie.

Ku pamięci:

1. nigdy, przenigdy nie ufać Włochom (mam na myśli mężczyzn urodzonych w Italii),
2. jeśli jednak im się zaufa (uf, uf) nie należy nigdy decydować się na wspólne picie trunków,
3. jeśli jednakże Włoch przekona Was do wspólnego biesiadowania pamiętajcie, by NIGDY NIE MIESZAĆ WINA Z DRINKAMI (w Italii faktycznie dodaje się coli do wódki, a nie wódkę do coli),
4. jeśli ktoś zdecyduje się na ową mieszankę należy pamiętać, że popijanie jej prawdziwym 1000% specjałem włoskim grozi śmiercią lub spędzeniem 40 min. w toalecie (włoskiej!)
5. nie wybierać się do Milano, gdy temp. o 9 rano pokazuje 30 stopni. Szczególnie jeśli nie wcielono poprzednich 4 wskazówek do życia. 


Sobota była na pewno ciężkim dniem. Odwiedzamy:
S. Maria delle Grazie (to tutaj znajduje się obraz "Ostatnia Wieczerza")

wjeżdżamy na dach Duomo by zachwycać się widokami ruchliwego miasta, umieramy, poszukujemy sukienki, umieramy, zakupujemy czapki na zimę, umieramy, odnajdujemy kolejny park, w którym przysłuchujemy się rozmowie (o pogodzie) nieco starszego towarzystwa i obserwujemy dzieciaki jeżdżące na kucykach, umieramy. 
Wieczorem udajemy się na spacer po mieście. Udaje nam się nawet zgubić, gdy okazuje się, że metro zamykane jest po godzinie 00:00. Niestety dla chcącego nic trudnego. Po jakimś czasie znajdujemy się tuż obok naszego miejsca "postoju".





Ostatni dzień upływa nam na spacerze i odwiedzeniu miejsc, do których jeszcze nie dotarłyśmy. W końcu udaje nam się odwiedzić La Scalę!!! Oczarowana muzeum i najwspanialszą salą teatralną pod słońcem nie potrafię powrócić do rzeczywistości. Najchętniej spędziłabym tam kilka(naście) godzin wpatrując się na przygotowania do przedstawienia i czerwień kurtyny. Obiecuję sobie, że za kilka miesięcy przyjadę tu, by zachwycić się jedną z oper lub też przedstawień baletowych wystawianych przez artystów.




Przeszczęśliwe, że udało nam się odwiedzić kolejne miasto na naszej liście idziemy w stronę Milano Centrale. Niestety pociąg jest pełny. Musimy więc udać się na inną stację. Stamtąd jedziemy do Chiasso.

 czyżbym to właśnie tu miała zamieszkać?

Z Chiasso do ukochanego Lugano.


W Lugano ostatecznie wsiadamy do pociągu i w końcu zmierzamy w stronę Zurichu!

D.

środa, 5 października 2011

Buongiorno Italia- MILANO

Nasza wiecznie przekładana wyprawa do Milano w końcu doszła do skutku. Pełne zapału i pozytywnej energii ruszyłyśmy w stronę miasta mody (czego nie zauważyłam).

Pierwszy przystanek COMO. Tutaj dzięki pomocy naszych poprzednich hostów znajdujemy nocleg dokładnie w tym samym pokoju co podczas majowej wyprawy. Spędzamy rewelacyjną noc (bez podtekstów) pełną śmiechu i wygłupów w towarzystwie tureckiego młodzieńca. Podstawy języka tureckiego opanowane!

Prawie z samego rana (po 11;)) wsiadamy do pociągu zmierzającego w stronę Mediolanu. Jesteśmy niewyspane i zaskoczone tak wysoką temperaturą. Dworzec okazuje się dla nas labiryntem na końcu którego tkwi szukana przez nas przechowalnia bagażów. Ruszamy na miasto. Asfalt zdaje się roztapiać pod naszymi nogami, ale dzielnie maszerujemy. W nieznane, bo nie posiadamy ani mapy, ani inny wskazówek gdzie iść. W końcu pytamy o drogę i decydujemy się na wzięcie tramwaju.


Docieramy do jednego z miejsc, które koniecznie musimy odwiedzić : P. della Scala, gdzie podziwiamy budynek jednej z najsłynniejszych oper na świecie. Wnętrza zostawiamy sobie na kolejne dni.

Tuż obok znajduje się Galeria Wiktora Emanuela, która to niewątpliwie stanie się jednym z moich ulubionych miejsc w Milano. Eleganckie wnętrza pełne ekskluzywnych sklepów (jest i Mc'donalnd) i turystów.


 


Galeria ulokowała się w fantastycznym miejscu. Niecałe 50 metrów od miejsca numer jeden w Milano: Duomo. Katedra robi piorunujące wrażenie. Nie wiem czy jakakolwiek sakralna budowla wzbudziła we mnie równie wielki zachwyt. Z tego też powodu przez kolejne 3 dni zaglądamy do niej codziennie. 





Do teraz nie mogę zrozumieć jakim cudem ktoś mógł zbudować tak fantastyczną Duomo. Czy gdyby podarować artystą odpowiednią sumę potrafiliby stworzyć dziś coś podobnego?

C.d.n.
D.