poniedziałek, 24 grudnia 2012

Dzień nie chce odejść Noc czeka, a ja Czekam z nią razem, by wreszcie, minął czas. by minął czas...


Warszawa, 2012

Drogi Paniczu Anonimie,

postanowiłam napisać słów kilka z myślą o Panu. Odkąd wróciłam do Polski blog przestał pełnić swą funkcję. Trudno mi pisać, kiedy w głowie mam bałagan. Większy niż zwykle.
Na oglądanie szwajcarskich zdjęć zdecydowałam się zaledwie kilka tygodni temu. Wcześniej chciałam chyba zamknąć ten rozdział swojego życia. Zrozumiałam jednak, że to niemożliwe i bezsensowne. Po co udawać, że 2 lata mojego życia były bez jakiegokolwiek znaczenia?

Dzisiaj, jadąc autobusem myślałam o słowach, które zostały przez Panicza napisane. O miłości, uczuciach, o przyszłości i poszukiwaniu sensu. Pozwolę sobie w tym miejscu wtrącić małą dygresję. Panna D. ma zwyczaj dzielić ludzi na pewne grupy. Są więc ludzie wyjątkowi- w tej grupie umieszczam każdego z nas. Bo każdy ma swoją historię i każdy może oczarować sobą inną osobę. Trzeba tylko chcieć. Pozwolić dostrzec swój czar, ale i chcieć odkryć czar drugiej osoby. W tej właśnie grupie znajduje się mała podgrupa. Są to ludzie wyjątkowo wyjątkowi. Trudno mi opisać czym się charakteryzują. To, co ich łączy to wpływ, jaki wywierają oni na pannę D. Panna D. natychmiast zostaje zauroczona i pragnie więcej rozmów, więcej refleksji, wspólnego poszukiwania odpowiedzi. Ania Shirley z pewnością nazwałaby ich "pokrewnymi duszami".
I muszę przyznać, że Panicz doskonale wpasowuje się do tej grupy. Komentarze Panicza zmuszają do myślenia, nie pozwalają o sobie zapomnieć. A to coś niezwykłego (zwłaszcza w dzisiejszych czasach).
Chciałam w tym miejscu podziękować Paniczowi za słowa, którymi się Panicz ze mną podzielił.
Każda płynąca do mnie mądrość niejednokrotnie pozwala mi zmienić tor myślenia. A to jak wiadomo bardzo często niesie za sobą konsekwencje, nowe decyzje, nowe postanowienia.
Anonimie chciałabym życzyć Ci jednego: spotykaj na swojej drodze jak najwięcej wyjątkowo wyjątkowych ludzi. Bądź sobą i nie pozwól, by inni zmieniali Cię, kiedy sam tego nie chcesz.
I bądź dumny ze swojej życiowej mądrości!

Za 3 dni dokładnie o tej porze powinnam wysiadać z autobusu wiozącego mnie w stronę ukochanego miasta. Myślami, jakaś cząstka mnie, będzie myśleć o tym wszystkim, o czym pisałeś.


Życzę wszystkim, którzy tu jeszcze zaglądają RADOSNYCH i ciepłych świąt Bożego Narodzenia. Zapomnijmy o smutkach, problemach i cieszmy się niezwykłą atmosferą.
Nie zapominajmy jednak o innych, którym z powodów wszelakich, nie dane jest świętować.

Ściskam, Panna D.

sobota, 29 września 2012

Można oczy zam­knąć na rzeczy­wis­tość, ale nie na wspomnienia.

Smutny ten pierwszy tydzień w Polsce.

Zamykam oczy i widzę Limmat, Grossmünster, moje ukochane stare miasto. 
Po chwili przenoszę się nad jezioro Zuryskie, gdzie podziwiam żaglówki, statki. Podnoszę wzrok na Uerliberg, by po 10 sekundach znaleźć się nieopodal mojego akademika, gdzie roztacza się najpiękniejszy dla mnie widok.

 Strasznie mi tęskno za moją krainą, moim miastem, krowami, samolotami i nimi. 

30!

czwartek, 13 września 2012

Rigi Kulm


Słowacko- polska ekspedycja postanowiła rozprostować swe kończyny i udać się na kolejną górską wyprawę. Poniedziałkowe, bezchmurne niebo zachęca do wędrówki, szybko jednak panny uświadamiają sobie, że ich pomysł, by nie jeździć w Alpy w słoneczne dni powinien w końcu wejść w życie. Słońce pali, pejzaże zachwycają, ale nie tak, jak zachwycać powinny. Widoczność na skutek upału jest ograniczona i widzimy tylko kontury zaśnieżonych szczytów pobliskich gór.

Na szczęście niedobory rekompensowane są przez otaczające nas jeziora. Zugersee (Jezioro Zug) czaruje błękitem, Vierwaldstättersee (Jezioro Czterech Kantonów) ukazuje się w całej okazałości, a leżąca nad nim Lucerna przestaje sprawiać wrażenie małego miasteczka.


Zugersee






Vierwaldstättersee

Rozkoszujemy się daniami typowymi dla tego regionu. Ma być ciężko i tłusto, co w przypadku kraju mlekiem, czekoladą i serem płynącym nie jest wcale takie trudne. 
Nadmiar słońca daje się we znaki i podróżniczki ponownie dają koncert śpiewając słowacko-polsko-niemiecko-szwajcarsko-włosko-angielskie pieśni. Poliglotki z nas, nie ma co.




Kryzys nadchodzi po kilkunastu kilometrach. Od 2 godzin nie minął nas ani jeden człowiek, znajdujemy się w środku lasu, zapasy wody skończyły się kilkanaście minut wcześniej, a szlak zdaje się nie mieć końca.
Docierając do wioski jesteśmy gotowe łapać stopa. Pomysł udany, szczególnie, że mijają nas wyłącznie traktory. Tutaj, po raz kolejny przekonujemy się, jak pomocni są Szwajcarzy. Rozglądając się w poszukiwaniu najkrótszej drogi do miasta słyszymy wskazówki farmera (naturalnie w nieznanym dla nas szwajcarskim dialekcie typowym dla tego regionu). 

Farmer: panie, pójdziecie panie tam prosto, później tam w lewo i w prawo. Później tam taka droga jest i macie panie tam pod górę iść, a później w dół i najlepiej przez środek. A później to takie skrzyżowanie jest i tam w prawo, a na rondzie w lewo i tam później koło takiego czerwonego domu to tak obok gdzieś przejść i go minąć i tam już widać dworzec. W sumie to niedaleko jest.
Panna D. jak to ma w zwyczaju zaczęła trząść się w połowie wywodu, którego przestała słuchać po 2 pierwszych zdaniach. Współtowarzyszka tymczasem nabierała kolorów widząc koleżankę, która jest w trakcie ataku śmiechu. Grzecznie dziękując (w dialekcie, a co!) udałyśmy się prosto, później w lewo i prawo i drogą pod górę i w dół i przez środek. I na skrzyżowaniu w prawo, na rondzie w lewo, obok czerwonego domu. A przynajmniej taki był plan. Na szczęście Szwajcarzy słyną także z niezwykłej wyrozumiałości i zbliżający się samochód, za kierownicą którego siedziała bardzo miła pani, mówiąca w dialekcie rzecz jasna, zatrzymał się tuż obok nas i usłyszałyśmy zbawienne pytanie, które pozwoliło nam dotrzeć do dworca w czasie krótszym niż 2 godziny, co pozwoliło uchronić społeczeństwo przed spektaklem "mam zawroty głowy i chyba zaraz zemdleję".


Wszystko wskazuje na to, że była to ostatnia w tym roku wyprawa duetu T&D.
Przed Panną D. długa przerwa w odkrywaniu zakątków czarującej Szwajcarii. Przerwa, którą zamierza wykorzystać na wertowaniu map, przewodników i zrobieniu listy miejsc, w których nas jeszcze nas nie znają.

W Zurichu natomiast dzieje się dużo. Niestety wrodzone lenistwo i komplety brak pomysłów nie pozwolą mi dzisiaj zająć się tym tematem.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Przed nami będzie cały świat


Po 2 miesiącach codziennej walki z myślami, z różnymi pomysłami, z rozterkami, z problemami i z emocjami podjęłam decyzję. Decyzję naznaczoną łzami, strachem i żalem.
Najtrudniejszą w życiu.
Za miesiąc wracam do Polski. Ojczyzny, choć sama nie wiem czy darzę ją takimi uczuciami, jakimi darzyć powinnam.
I na tym chyba właśnie polega dorosłość. Na podejmowaniu decyzji, których niejednokrotnie podejmować się nie chce. Wbrew sobie, wbrew temu, co mówi serce. A serce mówi- zostać tutaj, gdzie czujesz się dobrze, jesteś szczęśliwa i jesteś sobą.
Przychodzą jednak momenty, gdzie trzeba spojrzeć na przyszłość z szerszej perspektywy. Gdzie trzeba pomyśleć o tym, co będzie za kilka lat (choć nigdy się tego nie wie). I trzeba zignorować to, co mówi serce i posłuchać rozumu.
A rozum mówi- jedź i skończ to, co zaczęłaś. Nawet jeśli robisz to dla samego papierka.

Mimo smutku, trudności z akceptacją swojej własnej decyzji, a przede wszystkim mimo przerażenia, poczułam ulgę. Życie w ciągłej niepewności okazało się być jednym z najtrudniejszych doświadczeń.

Postanowiłam porzucić złe myśli (choć nie jest to do końca możliwe) i skupić się na tym, co jest teraz. Na kraju, mieście, na przyjaciołach i na nim. Cieszyć się ostatnim miesiącem w ukochanej Szwajcarii. Jak najszybciej załatwić wszelkie formalności (kocham wycieczki od urzędu do urzędu), wykonać niezbędne telefony, wypełnić 100 formularzy, by później radować się beztroską.
Planuję regularnie odwiedzać swoje ukochane miejsca, napajać się spokojem i ciszą, robić milion zdjęć, by później móc wywołać je i stworzyć namiastkę Szwajcarii w Polsce. Po cichu marzę sobie o dwóch wyprawach. Chciałabym odwiedzić jeszcze nowe miejsca.

Staramy się także planować razem. Siadamy przed kalendarzem i próbujemy ustalić daty i miejsca spotkań. Rozmawiamy o naszych wątpliwościach, strachu równocześnie dając sobie ogromne wsparcie. Przed nami jeden z najtrudniejszych egzaminów. Egzamin miłości i wytrwałości. Czas pokaże na ile poświęceń jesteśmy gotowi.

Szwajcaria zdaje się wiedzieć, że zostało mi niewiele czasu, by się nią nacieszyć i po zimnym i deszczowym lipcu ofiaruje nam bezchmurne niebo (dzisiaj akurat nastąpił kryzys pogodowy), słońce i wysokie temperatury. Ja walczę z pakowaniem i przeprowadzką. Trzecią odkąd przyszło mi zawitać do Szwajcarii. Dziś przyjdzie mi opuścić pokój, w którym mieszkałam ponad rok. Zostawiam ukochane okolice pełne przepięknych zakątków na rzecz spokojnego domu studenta, w którym od jeziora dzieli mnie 5 minut. Zastanawiam się czy jest w Zurichu miejsce, które odstrasza.





Zaczynam wierzyć, że to przeznaczenie przywiodło mnie do Zurichu.

czwartek, 9 sierpnia 2012

kap, kap, kap

Pierwsza noc, od 2 tygodni, w której nie zasypiamy obok siebie. 
Panna D. rozpoczęła akcję "odzwyczajanie", bo skoro teraz jest ciężko, to co będzie później?
Siedzi obleczona w nasiąkniętym jego zapachem t-shircie.

Panna D. ostatnimi czasy często leży zwinięta w kłębek.
Leży i walczy.
Z myślami, z bolesną prawdą.
Próba akceptacji kończy się zawsze mokrą poduszką.


Bardzo mi dziś smutno.

piątek, 3 sierpnia 2012

Bezrobocie niejedno ma imię

Za każdym razem, gdy zasiadam przed komputerem i chcę nadrobić zaległości blogowe (i nie tylko) ogarnia mnie senność, uzmysławiam sobie, że za 5 minut muszę wyjść z domu bądź też wizytę składa mi niechęć.
A jak na złość dzieje się dużo. Z tego powodu nie będę jednak narzekać.

***
I. Za nami czerwcowa wycieczka do Locarno. Standardowo nie obyło się bez zabawnych momentów, popadania w kłopoty i tym samym uszczęśliwienia innych ludzi. Włoska część Szwajcarii jak zwykle nas urzekła. Obecność palm, kwiatów, jeziora, włoskich napisów przeniosła nas w wyobraźni w stronę Italii. Zamarzyłyśmy o kilkudniowym urlopie. Il dolce far niente- to coś czego potrzebujemy.


Błąkamy się po mieście, pożeramy najlepsze na świecie gelati, walczymy z upałem i zmęczeniem.
Decydujemy się na wycieczkę do Lavertezzo. Wsiadamy do autobusu pocztowego i po kilkudziesięciu minutach jazdy wysiadamy na złym przystanku... Zamiast zachwycać się urokami krystalicznie czystej wody oglądamy skoki na bungee z 220metrowej tamy, z której skakał James Bond we własnej osobie (GoldenEye).




Następny autobus, który mógłby zabrać nas do celu przybędzie za 3 godziny. Piesza wędrówka odpada. Nie dysponujemy 4 godzinami. Desperacja robi swoje, po raz pierwszy w Szwajcarii decydujemy się na łapanie stopa. Nie jest to tutaj powszechnie znane i akceptowane zjawisko toteż po 10 minutach tracimy wszelką nadzieję. I kiedy chcemy się wycofać doświadczamy cudu i udaje nam się znaleźć w aucie pośród cudownej szwajcarskiej rodziny.

X: czym się zajmujcie?
D: jesteśmy au-pair, w Zurichu.

X: ooo, super! Śpiewacie w zuryskiej operze, tak?

Panna D. trzęsła się i podskakiwała przez całą trasę. Bynajmniej nie z powodu dziurawych dróg.




 A tymczasem w Locarno...




***
II. Wraz ze szwajcarskim Waćpanem postanawiamy ruszyć na spotkanie z muzeum nauki w Winterthur. Oglądamy dzieci łapiące pioruny, produkujemy tornada i burze piaskowe, powodujemy, że woda zamiast płynąć w dół leci w górę, rozwiązujemy zagadki logiczne (co zajmuje nam sporo czasu...), gramy na deszczowej perkusji, kopiemy się prądem, sprawdzamy swój refleks, umieramy ze śmiechu w butkach telefonicznych, które zmieniają nasze głosy w głosy robotów, myszki Miki czy członków chóru gregoriańskiego.

Nie wychodzimy stąd póki tego nie rozwiążemy!

 Po godzinie, tadam!:


***
III. W lipcu panna D. zostaje dwukrotnie uszczęśliwiona przez swoje szefostwo. Nakazano jej udać się na wycieczkę na zuryskie lotnisko. Nie wiem czy bardziej cieszyły się dzieci czy ona sama.
W ten oto sposób nastąpiło pierwsze spotkanie panny D. z nowym obserwacyjnym tarasem (nie mam pojęcia jaka jest polska nazwa). Nikogo nie dziwił fakt, że przechodząc przez bramkę kontrolną dziewczę uruchomiło alarm i zostało jak zwykle przeszukane i obmacane od stóp do głów (w takich chwilach żałuję, że wprowadzono zakaz kontrolowania potencjalnych terrorystów chcących zrównać taras z ziemią, przez osoby przeciwnej płci). Obsługa lotniska powinna nazwać jedną z kabin jej imieniem.


Młoda pilotuje




Natchniona, obrażona i wesoły

Można było przewidzieć, że jeśli panna D. zaniecha targania ze sobą aparatu w czasie drugiej wyprawy na lotnisko, to akurat okaże się, że samoloty będą startować z częstotliwością 100samolotów/sekundę, panna D. znajdzie nowe miejsce, z którego lotysamo są na wyciągnięcie ręki, pogoda będzie zachwycać, a widzialność pozwoli na dostrzeżenie Himalajów, zamku królewskiego w Warszawie i fal na wybrzeżach Pacyfiku. Peszek.

***

IV. Po raz tysięczny w tym sezonie odwiedzimy zoo, gdzie zaliczymy standardową rundkę- pingwiny, żółwie (do trzech razy sztuka. Ortografio, ty nędzna kreaturo!), foki, wydry, lamy, małpy, słonie. Ci co nas znają wiedzą, że odwiedzając te ostatnie obejrzymy film z porodu słonia, a w czasie tej czynności dzieci, jak zwykle, zaczną domagać się jedzenia. Będziemy więc oglądać i jeść jednocześnie ku rozpaczy otaczających nas widzów, którzy niejednokrotnie walczą z odruchem wymiotnym, mdleją na widok krwistych scen i wyrażają niechęć do posiadania potomstwa. Bo cały proces przebiega dość podobnie.

Panna D. ma natomiast nowego ulubieńca:



Cenię sobie jego wyraz twarzy (!?), spokój i opanowanie.

***

V. Hitem lipca zostaje wyprawa do Europa Parku, którą planowaliśmy od 459r.p.n.e. I nawet złośliwość nieba, które uznało, że tegoroczne lato jest stanowczo zbyt upalne i postanowiło obdarować ziemię deszczem i niemal minusową temperaturą (atrakcje wodne sprzyjają byciu mokrym co zwiększa poczucie zimna i dyskomfortu w okolicach dolnych partii ciała) działało na naszą korzyść. W drugim dniu zabawy zamiast czekać 75 minut w kolejce zmuszeni byliśmy do 50 minutowego oczekiwania.
Park rozrywki zachwycił, wywołał spore emocje, adrenalina poszła w górę, uśmiech towarzyszył nam nawet wtedy, gdy walcząc ze zmęczeniem zasypialiśmy pokonując pętlę jednego z najszybszych rollercoasterów. Należy dodać, że waćpanna otrzymała medal za najwyższy puls. Przed startem osiągnął on 130 uderzeń na minutę (a później podskoczył o kolejne 19).

Naturalnie nikogo nie dziwił fakt, że w wyniku szaleństw na kolejkach wodnych, najbardziej mokra (hola, hola, proszę powstrzymać swoje zboczone myśli!) była panna D. W kolejnych przejażdżkach nikt nie chciał sadowić się obok niej. Dziewczę do dziś próbuje zrozumieć źródło tego zjawiska.

Waćpan i Panna D. z całą pewnością przejdą do historii EP jako twórcy najlepszego filmiku z najnowszej atrakcji parku. Podczas gdy zasiadający w dalszych wagonikach lud krzyczał, błagał Boga o ratunek, modlił się, podnosił ręce do góry, para z wagonika numer jeden ostentacyjnie ziewała do kamery pokazując, że na superbohaterach i posiadaczy supermocy nie robi to żadnego wrażenia.











Nie ma to jak hotel



Panna D. spowodowała u współtowarzyszy wyprawy atak kaszlu, wytrzeszcz oczu i sugestię o odwiedzeniu pewnego szpitala, gdy zapytana o wrażenia z przejażdżki na największej atrakcji parku (SilverStar, wysokość 73m) odpowiedziała zwięźle i na temat: nudno. Owa nuda nie przeszkodziła jej w kolejnych 3 przejażdżkach. A niech sobie nie myślą.

***

Waćpanna od 2 dni znajduje się na bezrobociu. Powinno dać jej to czas na nadrobienie wszelkich zaległości, posprzątanie pokoju, wynalezienie najnowszej potrawy mięsnej, upieczenie miliona ciast, zrobienie prania, ale każdy kto zna pannę D. powie, że to nie dla niej. 
Jak nie miasto, spacery, kino plenerowe, posiedzenia nad jeziorem i słuchanie najlepszej ulicznej kapeli na świecie, to znajomi i łon. Panna D. zaszywa się w mieszkaniu waćpana i dostaje tam namiastkę domu i rodziny. Wspólne śniadania lub kolacje, pogaduszki na balkonie, gry, rozbijanie kolejnych aut grając na playstation (znów medal!), wylegiwanie się w łóżku, oglądanie filmów i ambitnych programów (16 nad pregnant to mój faworyt), herbata, kawa, płatki, sushi. 
Odpływamy, marzymy, śmiejemy się po to, by za 5 minut zapłakać. I usłyszeć, że jakoś się ułoży, że zawalczymy, że wygramy. Lubię to nasze il dolce far niente.

***

Rekordowa notka napisana. Panna D. może więc zniknąć na kolejne 2 miesiące.
A presto!