wtorek, 31 sierpnia 2010

witaj przygodo !

Tak, to już dziś. W dalszym ciągu nie dochodzi do mnie to, że za 3 godziny (i kilka minut) będę siedziała w autobusie gnającym w stronę Szwajcarii.
Przede mną 19- godzinna podróż obfitująca w ekscytację, stres i zmęczenie (skutki ciężkiej nocy;)). A na mecie poznanie rodziny, z którą spędzę prawdopodobnie najbliższy rok.
Doprawdy NIEWIARYGODNE !!!

Oczywiście od kilku dni tematem głównym jest PAKOWANIE i mój ewentualny WCZEŚNIEJSZY POWRÓT.
Co do tego pierwszego- szkoda gadać. Pożegnałam się z mym nadrzędnym celem, by brać tylko jedną walizkę i pełna wstydu zapełniłam w oka mgnieniu także drugą. Nie mówiąc o torbie na rolki pełniej butów, wypchanym po same brzegi plecaku i torbie z laptopem. Moja Host-mther na pewno się ucieszy.


Mama: wyciągnij tą sukienkę.
D: mamo, ale ja ją muszę mieć !!
Mama: to wyciągnij jakąś spódniczkę.
D: mamo te 3 spódniczki są naprawdę niezbędne.

I takie dyskusje toczymy od 72 godzin.

Za mną większość pożegnań. Jak ja tego nie lubię !!! Ale jadę z poczuciem, że mam do kogo wrócić i nikt mi tego nie zabierze :)
Dziękuję Wszystkim ludziom, dzięki którym moje życie nabrało/stale nabiera sensu.

A teraz żegnam się z Polską na (mam nadzieję) kilka miesięcy i...
...do zobaczenia w Szwajcarii !!

Bez odbioru.
Pozdrawiam D.

wtorek, 24 sierpnia 2010

Polska mowa...

Ludzi ze względu na sposób posługiwania się językiem można podzielić na tych, którzy by przekazać jakąś informację, tworzą rozległe wypowiedzi, które w dodatku stale rozbudowują, bo po drodze przypomina im się sto innych historii (cecha Panny D.*), a także na tych, którzy w sposób szybki, krótki i bezpośredni komunikują to, co chcą zakomunikować.
Ci drudzy bardzo często w swoich wypowiedziach stosują niezliczoną liczbę wulgaryzmów, które ułatwiają nam (słuchaczom) określenie jakie uczucia targają daną osobą.

Podsłuchane w autobusie:
Ona: w Mikołowie to oni w oszołomie** stoją na dworze. No i stój sobie kurwa tak w tym pierdolonym stroju kurwa na tym mrozie. Kurwa. To się tak kurwa nie da!

No właśnie. I to właśnie dzięki owym niecenzuralnym słowom możemy przypuszczać, że owa kobieta była lekko zdenerwowana faktem, że w Mikołowie oni tam stoją przed oszołomem w tych strojach na mrozie. Niedopuszczalne !

Zastanawiałam się jednak, dlaczego owa pani musiała w każdym zdaniu wypowiedzieć co najmniej 3 razy słowo k****. Zagadka rozwiązała się jednak sama. Przysłuchując się w dalszym ciągu tamtej rozmowie dowiedziałam się, że środowisko, w którym żyje ta młoda kobieta musi być patologiczne, zaś słowo k**** na stałe zagościło w jej życiu. Jak się okazało panią lekkich obyczajów jest nie tylko jej sąsiadka, ale i:
- mama: „moja matka kurwa…”,
- siostra „kurwa moja siostra…”

Zastanawiałam się czy i ona podążyła za ich śladami. I tu po raz kolejny odpowiedź przyszła bardzo szybko „ja pierdolę facetów…”. Niestety powiedzenie Z JAKIM PRZYSTAJESZ, TAKIM SIĘ STAJESZ, w tym przypadku okazało się jak najbardziej na miejscu. Tylko żeby dzieci z tego nie było…

Wpadłam ostatnio w niesamowicie parszywy nastrój, który towarzyszył mi przez dobrych kilka dni. WŚCIEKŁOŚĆ. Na totalnie wszystko co się rusza i co pozostaje w spoczynku. Jednym słowem na wszystko, co istniejące i nieistniejące (filozofia!). Denerwowały mnie śpiewające ptaki, kwitnące kwiatki, świecące słońce, bakterie, słuchawki, ramka na zdjęcia, pluszak wpatrujący się na mnie tymi wkurzającymi oczyma, pachnący perfum i mama, która na wypowiedziane przy niej słowo na k zareagowała śmiechem, zamiast zrobić mi awanturę z latającymi przedmiotami i słowami w stylu: co się z tobą dzieje dziecko !? przecież ty nie znasz taki słów !
Siedziałam więc 10 h w pokoju, izolując się od otoczenia, bo wiedziałam, że mała, nieistotna rzecz jest w stanie spowodować wielką awanturę. A ta świadomość denerwowała mnie jeszcze bardziej.
Byłam tak zła, że łzy same napływały mi do oczu. Do teraz nie mam pojęcia, co spowodowało u mnie taki stan. Zaniepokoiłam się dopiero wtedy, gdy nawet mający wszystko w dupie Schmetterling nie poprawił mi humoru (nota bene razem ze mną słuchali go wszyscy sąsiedzi w okolicy. Celowo otwarłam okno, a głośniki podkręciłam na fulla (aż nie pojawiła się mama)).
Po brygadę obcującą białych białymi kaftanami, która miała umieścić mnie w pokoju bez klamek, zdecydowałam się zadzwonić (dla własnego bezpieczeństwa) dopiero wtedy, gdy słuchając „Psalmu stojących w kolejce” wyk. Przez artystów Studia Buffo, poprzedzonego urywkiem wypowiedzi Wojciecha Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego narysowałam zupełnie nieświadomie ludzika z podpisem W. J i zaczęłam dźgać go długopisem mówiąc do kartki: i na co ci to k**** było !?

Na szczęście brak czasu spowodował, że wściekłość odeszła. W siną dal.

* co widać na przykładzie tego bloga.
** Polacy mają dar tworzenia spolszczeń zagranicznych nazw.

PS. Za tydzień od 3 godzin, będę siedzieć w autobusie zmierzającym do nowego świata. 

niedziela, 22 sierpnia 2010

Tęsknota

Tęsknota niejedno (ilu ja wyrazów nauczę się pisać!) ma imię.

Za każdym razem oglądając fotki z mych podróży po cudownej Italii odczuwam coraz większą tęsknotę za tym krajem. Czasem nawet odwiedza mnie rozżalenie i smutek z powodu tego, że nie spędzę najbliższego roku właśnie w tym kraju i że to nie z tym językiem przyjdzie mi się zmagać.

Moja miłość do tego kraju rośnie z roku na rok. I to się chyba nie zmieni.
W końcu to tam po raz pierwszy poczułam się naprawdę SZCZĘŚLIWA...
Tym razem ukochane San Marino (właściwie Serenissima Repubblica di San Marino). Miasto urokliwych uliczek (jak chyba każde w Italii), najwspanialszego wina (!) zakupionego w sklepie prowadzonym przez Polaków, Pinokia, mgły, 3 fortyfikacji (twierdza La Rocca o Guaita, Montale, Cesta o Fratta).
Miasto, które rzecz jasna kocham nad życie.


http://www.youtube.com/watch?v=y6MhjhMtq7s&translated=1 Nierozerwalnie związana z Italią. A teraz: łza na rzęsie mi się trzęsie ;)

Stałam się niezrównoważoną emocjonalnie dziewczyną (!). Targają mną skrajne i wzajemnie sprzeczne ze sobą emocje. Chyba się starzeję.

Potrzebowałam cudu i go dostałam. Potrzebowałam drugiego cudu, by zrealizować cud pierwszy i go dostałam. Potrzebowałam cudu trzeciego i do cholery też go dostałam. Limit wyczerpany ?

8 dni.

środa, 18 sierpnia 2010

CERCA

Dnia wczorajszego postanowiła poszukać na niejakim CouchSurfingu osobnika płci brzydkiej zamieszkałego w Zurichu. Plan ten miał na celu wyłowienie 1 mężczyzny, który miałby wyczerpująco odpowiedzieć na jej "kilka" pytań dotyczących owego miasta (np. jak to jest w końcu z tymi biletami), a przy okazji zaoferować pomoc w poznawaniu zakątków Zurichu (jako gratis). Dlaczego postawiła na mężczyznę ? Otóż wbrew pozorom, jej wcześniejsze doświadczenia pokazały, że o dziwo to oni znacznie częściej odpowiadają na wiadomości i to w sposób zadowalający. Po zaznaczeniu odpowiednich dla niej kryteriów (od 23 do 30 lat, język angielski itd.) zyskawszy ponad 300 wyników przystąpiła do przeglądania profili ewentualnych kandydatów.
Po 30 profilach miała dość i postanowiła ograniczyć swe poszukiwania. Zaznaczyła więc osobników mówiących w języku włoskim. No i się zaczęło...

Kandydat numer I- natychmiast zwrócił jej uwagę ze względu na absolutnie szalone zdjęcie. Panna D. zaś uwielbia osobników, którzy wiedzą czym jest szaleństwo. Niestety w profilu tkwił mały haczyk. Jak się okazało spędzał on czas w Zurichu wyłącznie w wakacje. D. zmuszona była kontynuować poszukiwania.

Kandydat numer II- och rodowity WŁOCH !! Pan CouchSurfing powiedział jednak, że istnieje między nami bariera językowa. Pierwsza myśl D.: olać barierę językową ! Przecież istnieje uniwersalna mowa ciała (uczyła się o niej na socjologii mikrostruktur) po cóż więc tracić czas na zbędne słowa. Powstrzymało ją tylko to, że nie wiedziała w jaki sposób wysłać owemu osobnikowi wiadomość, tak, by zrozumiał co D. ma na myśli. Z żalem więc zamknęła jego stronę.

Kandydat numer III- standardowo zaczęła od oglądania fotek*. Było OK do czasu aż nie ujrzała owej jednostki w różowym golfie ! (bynajmniej nie chodzi jej tu o samochód). Ja rozumiem koszulę, buty, kapelusz  , ale GOLF, RÓŻOWY ? DLA FACETA !? (damn it!). Tego nie była w stanie znieść.

Kandydat numer IV- ależ on przystojny ! i te zainteresowania- podróże, filmy, teatr ! Lubi chodzić po górach  (och będziemy wspólnie przemierzać górskie szlaki !). W głowie jej snuły się coraz to nowe myśli. Do momentu, gdy natrafiła na słowo GIRLFRIEND. O nie, nie. W takie coś się kochany nie będziemy bawić. I bynajmniej nie chodziło jej o to, że miała wobec niego jakieś większe zamiary. Nie, nie, nie. Jednakże ostrożność nie pozwalała jej na korespondowanie i spotykanie się z osobnikiem uwikłanym w zawiłe i namiętne relacje z osobniczką płci odmiennej. Wiadomo do czego zdolna jest dziewczyna strzegącego swojego faceta, jak oka w głowie. A Panna D. bądź co bądź chce jeszcze trochę pożyć. Chociaż najbliższy rok. Z bólem serca kontynuowała więc poszukiwania.

Kandydaci numer V,VI,VII,VIII (...)- nie spełnili jej kryteriów jako że nie byli oni do końca pewni czy są gotowi spotkać się z kimś z internetu (cześć jestem Ania... To po cholere zakładacie konta!?), mieli profil bez informacji (niezweryfikowanych unikam), posiadali nieco dziwne (dla niej) spojrzenie na życie (...).

Kandydat numer C- umiał biegle mówić w 4 językach ! No i jakże ja mogłabym się przy nim czuć ? Ledwie mówię w języku ojczystym !! Dlatego też wszystkich osobników znających pow. 3 języków zmuszona była ominąć. Tak na wszelki wypadek.

Znużenie, zniechęcenie, złość i inne stany na Z coraz bardziej dawały się we znaki. Nacisnęła więc czerwony krzyżyk znajdujący się w prawym, górnym rogu.
Nie pamięta ile profili zdołała obejrzeć. Wie jednak, że w dalszym ciągu nie wyłoniła kandydata chętnego do pomocy biednej, zagubionej w wielkim mieście D. Dziś zmuszona będzie szukać dalej. Hen daleko, ponad lasem, ponad rzeką.
Może tym razem los się do niej uśmiechnie.

A tak poza tym jest na skraju rozpaczy, gdyż okazało się, że wszyscy lekarze w promilu 50 km. najbliższe wolne terminy mają we wrześniu. Klnie na samą siebie, że zostawiła wszystko (jak zwykle) na ostatni moment. Potrzebuje cudu !


* żeby nie było Panna D. nie ocenia ludzi po wyglądzie. Nienawidzi tego. Jednakże oglądając niektóre zdjęcia możemy przybliżyć sobie sylwetkę danej osoby.

czwartek, 12 sierpnia 2010

Agent do zadań specjalnych

Przebywając wśród dzieci można zaobserwować wiele ciekawych zjawisk. Jeszcze więcej zobaczyć można jadąc z nimi na całodzienną wycieczkę. W czasie jednej z takowych wypraw postanowiła przyjrzeć się, jak zachowują się poszczególni opiekunowie, którzy zechcieli dotrzymać towarzystwa swoim pociechom/wnuczkom. I tak oto wyodrębniła 4 grupy. Każda z nich jest dla nie irytująca (jedna bardziej, druga mniej). Dlatego D. szybko zmieniała obiekty obserwacji, gdyż w przeciwnym razie doprowadziłoby to z jej strony do wybuchu agresji (ostatnio stała się wyjątkowo DRAŻLIWA i nabuzowana. Dnia wczorajszego dzięki BEZSENNOŚCI, wyczerpaniu, temperaturze, upałowi, słońcu, wrzeszczącym dzieciom, ciężkiej torbie, zderzeniu się z drzwiami, wbiciu szczoteczki do zębów w dziąsło, gadającej nad jej uchem babie, bólu/bólowi (?) głowy, poziom jej wściekłości wzrósł gwałtownie).

Zapiski z obserwacji:

Grupa I- to tak zwane mamuśki/babcie, które na każdym kroku kontrolują poczynania swoich podopiecznych i krytykując je ile tylko można.
Kiedy więc dzieci pytają czy mogą się napić, słyszą że nie, bo na pewno się poleją; czy mogą coś zjeść- nie, bo na pewno się pobrudzą; czy mogą gdzieś iść- nie, bo na pewno ZNOWU coś narobią. Jednym słowem dzieci te posiadają tylko przywilej  oddychania, siedzenia w autobusie i chodzenia z mamą/babcią (obowiązkowo za rączkę). Poza tym niczego im nie wolno. Wyjątkowo paskudna grupa i wyjątkowo biedne dzieci...
Taktyka postępowania: najlepiej zastosować tu wysoce trafny sarkazm i ironię i zwyczajnie skompromitować mamę/babcię, oczywiście tak, żeby sens skierowanych do niej słów doszedł do jej świadomości dopiero, gdy zdążymy oddalić się na bezpieczną odległość. Taktyka ta jest dość ryzykowna ze względu na to, że prawdopodobnie osoba odegra się na swoim dziecku, a ono jest już wystarczająco pokrzywdzone.

Grupa II- to mamy/babcie, które w czasie całej wycieczki nie zwracają najmniejszej uwagi na swych podopiecznych. Grupa nie taka straszna pod warunkiem, że dziecko nie zorientuje się, że posiada pełną swobodę działania i nie wpadnie na pomysł chodzenia po drzewach pełnych małp, wspinania się na płot lub też nie daj Boże wejścia na wybieg obojętnych (do czasu) lwów, które tak naprawdę tylko czekają...
A wtedy dziecię liczyć może wyłącznie na interwencję innych dzieci, których krzyk: PROSZĘ PANIĄ (proszę PANI do cholery, ile razy mam wam powtarzać !? pani, pani, pani, PANI !)... lub też na pomoc czujnych zawsze i wszędzie wychowawców (panna D. należy do tych szczególnie czujnych. Prędzej zauważyłaby igłę w stogu siana, aniżeli dziecko w klatce lwów).
Taktyka postępowania: właściwie takowej brak. Gdy dziecko stanie się wyjątkowo niesforne i trudne do okiełznania ewentualnie można zareagować. Ale znacznie lepszym sposobem jest znalezienie mu starszych kolegów/koleżanek, które gwarantuje, nie będą mogły uwolnić od takiego dziecka przez cały czas trwania wycieczki (a zazwyczaj dzieci te dysponują niesamowitymi pokładami energii).

Grupa III- pewien stopień podobieństwa do grupy I i IV. Są to tak zwane nadopiekuńcze mamusie/babcie. I to bodajże właśnie ta grupa powoduje, że otwiera jej się nóż w kieszeni. Bo jak tylko dziecko uskarży się na ból paluszka, mama/babcia wpada w panikę, stawia na nogi cały autobus i drżącymi rękami wykręca numer 999 (na szczęście na zabawkowym telefonie dziecka, który pod wpływem stresu pomyli z władną komórką). Podobieństwo z grupą I- dzieciom również mało co wolno. Oczywiście dzięki trosce.BO NA PEWNO COŚ ZŁEGO IM SIĘ STANIE. Piciem się zachłysną, jedzeniem udławią, a gdy pójdą metr dalej na pewno ktoś wykorzysta nieuwagę i porwie biedne, bezsilne dzieciątko, a następnie padnie ono ofiarą brutalnego morderstwa, a jego szczątki zostaną porozrzucane na każdym kontynencie.
Taktyka postępowania: najlepszą jest chyba oddalenie się od owego osobnika, zaciśnięcie szczęki, liczenie zębów, gryzienie języka, wbijanie pazurów rękę. A gdy nasz organizm wystarczająco się uspokoi próbie porozmawiania z daną osobą. Należy więc powiedzieć jej, że jest bardzo mądra i docenia się jej troskę i że faktycznie prawdopodobieństwo, że jej dziecko spadnie z drabinki dla dzieci i dozna urazu kręgosłupa, zostanie potrącone przez antylopy, które postanowiły zażyć wolności lub utopi się w kałuży jest ogromne, ale badania naukowe pokazują, że im bliżej dziecka znajduje się opiekun, tym częściej dziecko ulega wypadkom i pada ofiarą porwań.

Grupa IV- i wreszcie doszliśmy do grupy ostatniej. Tutaj z kolei rodzice/babcie zadają dużo pytań, ale nie słuchają odpowiedzi. Kiedy więc dziecko zapytane czy jest głodne mówi, że tak to (o dziwo!) dostaje kanapkę, jednakże kiedy mówi, że głodne nie jest- i tak ją dostanie (i to prawdopodobnie tę największą), gdy dziecko twierdzi, że naprawdę nie chce sikać i tak zostanie skierowane do toalety. I na nic zda się tu tłumaczenie, że było opuściło ją zaledwie 5 minut temu, a od tego czasu nie wypiło ani kropli wody.
Taktyka postępowania: należy pogratulować UMIEJĘTNOŚCI CZYTANIA W MYŚLACH i skierować taką jednostkę do programu "Mam talent". A co !? Niech się pokaże szerszej publiczności.

Ciekawe, którą grupą stanie się ona, gdy doczeka się własnych dzieci.
Może jednak niech same jeżdżą na wycieczki ?

Pozdrawiam, D.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Fakty włosko- szwajcarskie




















Powinna skupić się raczej na pisaniu o Szwajcarii, ale wciąż znajduje się pod wpływem wczorajszego dokumentu o Venezii* (Wenecja nieznana). Kolejna perełka do kolekcji (ma na myśli dokument).
Żadne miasto, w którym miała okazje przebywać nie wywarło na niej takiego wrażenia, z żadnym nie łączy  jej to, co z Venezią. W zasadzie sama nie potrafi określić czy jest to zauroczenie, zachwyt, miłość.
Miasto kanałów, uliczek, gondolierów. Miasto miłości, 209 mostów, kilkudziesięciu pałaców w tym IXw. Palazzo Ducal, ceramiki, jedwabiu, miejsce ucieczki Casanovy.

Nic więc dziwnego, że od dłuższego czasu jedno z marzeń Panny D. łączy się z pobytem w Venezii dłuższym niż 24 h. Jednocześnie myśl o niej powoduje u D. rosnące uczucie niepokoju. Woda- niegdyś przyjaciel miasta, dziś stanowi ogromne zagrożenie. By temu zapobiec od lat prowadzony jest szereg operacji. Wiążą się z tym rzecz jasna ogromne koszta (na dzień dzisiejszy obliczono, że potrzeba 1mld euro). Szacuje się, że prace nad zabezpieczeniem Venezii przed falami wody potrwają do ok. 2028 roku.



















 W związku z trwającym już blisko 5 lat stale rosnącym uczuciem (w stosunku do Venezii) zapisała ją do listy miast, które pragnie zwiedzić w ciągu najbliższych 365 dni.




 A teraz czas na powrót do Szwajcari



Kilka podstawowych informacji dot. Szwajcarii:

  1. Stolica- Berno, liczba ludności- 7 725 200, powierzchnia 41 290 km²,
  2. Mieszkańców dzieli przede wszystkim język. Rdzenni Szwajcarzy posługują się szwajcarskim dialektem niemieckim, tak zwani Suisse Romande językiem francuskim, w jednonach Ticino prym wiedzie język włoski. Niewielka liczba osób posługuje się retoromańskim. 
  3. Kraj charakteryzuje się wysoką gęstością zaludnienia 182os/km² (Polska 122os/km²). Najbardziej kosmopolityczny ośrodek to Genewa, stolicą gospodarczą i najludniejszym miastem jest Zurych (370 tys. ludzi).
  4. Obcokrajowcy stanowią aż 21% mieszkańców- ścisła czołówka państw o największym odsetku cudzoziemców. Większość obcokrajowcy to obywatele państw UE i krajów EFTA. Największą grupę stanowią Włosi (18%)- PANNA D. W SWOIM ŻYWIOLE.
  5. Portret Szwajcarów- stereotypy mówią, że mieszkańcy Ticino są bardziej wylewni i mniej konwencjonalni, Szwajcarzy niemieckojęzyczni surowi, zaś ludność frankojęzyczna charakteryzuje się otwartością, ale i lenistwem. Popularne porzekadło dzieli Szwajcarów na tych, którzy żyją, by pracować- niem. (zaiste cholernie to do niej pasuje;)) i tych, którzy pracują, żeby żyć- franc., włos. Wszystkich Szwajcarów łączy jednakże jedna, charakterystyczna cecha- kochają porządek. Począwszy od wypielęgnowanych trawnikach, skończywszy na zsynchronizowanym systemie komunikacji. Szwajcarska precyzja. 
 Tośmy się dokształcili :)

Pozdrawiam, D.

*Bardzo nie lubi niektórych tłumaczeń nazw własnych. Szczególnie tych włoskich :)

niedziela, 8 sierpnia 2010

Początki

Decyzja o wyjeździe na pewno nie należała do łatwych. Panna D. jednakże cechuje się tym, że w kwestii upartości na jej tle osioł wypada słabo. Jak coś postanowi, to tak ma być. I już. Dlatego też, gdy tylko w jej głowie pojawiła się myśl o wyjeździe (Italia, 3 miesiące) postanowiła działać. W ruch poszła strona:

http://www.aupair-world.net/

(która w sposób rewelacyjny odciągała ją od nauki tuż przed sesją) ,gdzie D. z zapałem stworzyła swój profil i zaczęła wysyłać swe "propozycje" (moralne) do niemal wszystkich rodzin, które spełniał jej kryteria (wiek, liczba dzieci, miejsce zamieszkania, języki). Szybko okazało się, że wyjazd wyłącznie na wakacje graniczy z cudem. Aż dnia pewnego, dnia słonecznego D. natknęła się na profil polsko- włoskiej rodziny. Ideał ! Niestety rodzina znalazła już au-pair. Czując gorycz porażki postanowiła, że jak w ciągu miesiąca nie znajdzie odpowiedniej rodziny rezygnuje z całego przedsięwzięcia. W głębi duszy wiedziała jednak, że zrobi wszystko, by do tego nie doszło.

Natrafiała na wiele rodzin. Nie obyło się bez dziwnych przypadków (chyba, że dla kogoś pytanie "jesteś bardziej Channel czy H&M jest na porządku dziennym ;)). Po długich namysłach D. zdecydowała, że może wyjechać także do Szwajcarii. Celem głównym była rzecz jasna Genewa lub jej okolice. W końcu  natknęła się na rodzinę, która spełniała jej niezliczone kryteria. Po rozmowie telefonicznej z "mamą" wiedziała już, że TRAFIŁA W SEDNO, mimo nie do końca pasującej jej lokalizacji. Nie spodziewała się jednak, że to właśnie ona zostanie wybrana. Dobrze pamięta chwilę, gdy siedziała w towarzystwie Meg i Edyty w jej katowickim mieszkaniu i przed robieniem projektu postanowiła sprawdzić pocztę. Nie wie czy w tamtym momencie większa radość ogarnęła kibicujące jej dziewczyny czy ją. W każdym bądź radzie klamka zapadła. Było to pierwsze zderzenie z rzeczywistością choć do teraz D. nie do końca wierzy w to co nastąpi za ok. 3 tygodnie.

Rodzice zostali postawieni pod faktem dokonanym (nie obyło się bez wcześniejszych awantur, namów do rezygnacji, manipulacji, szantażu itd.), dziekanka się załatwiła, zezwolenie na pobyt przyznane, umowa podpisana. Eda ku radości D. postanowiła pójść w jej ślady i szybko odnalazła rodzinę z okolic Zurichu. Tak więc w chwilach smutku i radości, kryzysów i braku chęci ma się do kogo zwracać :)

Kilkakrotnie już pytaną ją dlaczego akurat Szwajcaria. D. zawsze odpowiada to samo: bo brzmi wystarczająco egzotycznie. I tej wersji póki co się trzymajmy.

Genève one more time:










Pozdrawiam, Panna D.
23

sobota, 7 sierpnia 2010

START ;)

Gdyby Pannie D. pół roku temu, oświadczył ktoś, że:

* język włoski odejdzie na dalszy plan, prym zaś wiódł będzie język niemiecki,
* w marcu przyjdzie jej zmierzyć się z jedną z największych przygód w jej nie tak krótkim życiu i D. wyjedzie do Genewy w towarzystwie 15- letniego Olka i jego rodziców, by zwiedzić CERN. Wydarzenie to zaś doprowadzi do krótkiego, ale jakże burzliwego i namiętnego romansu- D. + fizyka= miłość (przyjaźń trwa dalej),
* D. większość maili pisać będzie w języku angielskim i włoskim,
* D. przeprowadzi kilka telefonicznych rozmów w tychże językach (o ile za rozmowę uznać można powtarzanie 'non capisco' w odpowiedzi na 5. minutową wypowiedź pewnej zdesperowanej Włoszki),
* Panna D. postanowi realizować marzenia już teraz, zgodnie z zasadą, która zakłada, ŻE NA MARZENIA NIGDY NIE JEST ZA WCZEŚNIE. Co ostatecznie doprowadzi do wyjazdu do Szwajcarii...
z całą pewnością D. popatrzyłaby na owego osobnika z miną pełną litości i bez ukrywania ironii spytałaby go: coś ty się człowieku z choinki urwał ?*
A jednak faktem jest to, że D. od 1,5 miesiąca uczęszcza na język niemiecki (na włoski czasu nie wystarcza), była w Genewie, pokochała to miasto, jak tylko wyszła z samolotu, a miłość ta wciąż trwa, polubiła fizykę ! (ale wyłącznie tą ciekawszą), stara się pisać maile po angielsku (damn it!). D. postanowiła też spróbować, postawić krok do przodu i zmienić coś w swym życiu.

Po raz kolejny wyjeżdża do Szwajcarii, jednak tym razem nie do Genewy i nie na 4 dni. Teraz celem jej jest niejaki Zurich, gdzie D. planuje spędzić najbliższe 365 dni. Sprawować będzie opiekę nad dwójką małych i przeuroczych (łudź się dalej) dziewczynek (co ją martwi coraz bardziej), a także uczęszczać do szkoły językowej. Można by rzec, że decyzja podjęta została spontanicznie. Głównym bodźcem rzecz jasna stał się krótki pobyt w Genewie










zasmakowanie "innego świata" i napotkanie na ludzi cholernie szczęśliwych i cholernie otwartych (wie, że to subiektywna opinia, ale na razie postanowiła się nią karmić). Dodatkowo zewsząd napływały do niej słowa, myśli, cytaty nawiązujące do zmian i podjęcia ryzyka.

Początkowo celem wyprawy stała się jej ukochana Italia, a D. opuścić ojczyznę miała wyłącznie na 3 miesiące, ale jak wiadomo życie potrafi nas zaskakiwać i w skutek wielu wydarzeń D. zmieniła kierunek (choć nie do końca) i przedłużyła nieco czas emigracji.

Panna D. odliczając dni 24 !, kompletując rzeczy, czytając o Szwajcarii, rozmyślała także o tym, by założyć kolejnego w jej życiu bloga, w którym opisywać będzie PRZYGODĘ JEJ ŻYCIA. Nie wiem czy wytrwałość jej na to pozwoli, ale pozostaje mieć nadzieje, że przywiezie z owej podróży nie tylko doświadczenie, ale i wspomnienia, które nanosić będzie także na tego bloga.
Witam więc serdecznie i zapraszam w me skromne progi. Czujcie się, jak u siebie w domu :)
Pozdrawiam, Panna D.



* wersja ocenzurowana** Hasło to pannie D. jest dobrze znane i chętnie przeze nią stosowane.
** niestety Panna D. należy do grona osób, które mimo tego, że wulgaryzmami gardzi (a raczej gardzi tymi, którzy pewne słowo na k. traktują jako przecinek) to CZASAMI ich używa. By choć w niewielkim stopniu się usprawiedliwić doda, że nie zawsze jest to zamierzone.