wtorek, 29 marca 2011

Je ne parle pas francais czyli Lausanne i Montreux

Na temat miasta pierwszego nie będę pisać nic, gdyż muszę zawitać tam kiedyś raz jeszcze. Na razie podchodzę do niego sceptycznie i poza okolicami jeziora, które robią wrażenie, nic innego mnie nie zachwyciło.
Byłam wręcz potwornie zawiedziona pustką, brakiem organizacji, pustką, biedą, pustką etc.

Co do miasta drugiego może ono swobodnie kandydować do konkursu: raj na ziemi. W tym miejscu także się nie rozpiszę, bo zwyczajnie nie jestem w stanie nawet w połowie opisać tego, jak cudowna jest ta miejscowość. Jak ogromne wrażenie robi tysiące kwiatów, bezkres jeziora, góry, promenada, bogate hotele.
Nic dziwnego, że to właśnie tam Freddie Mercury spędził 40 lat swojego życia. Lepszego miejsca chyba nie mógł wybrać.
A z tego nadmiaru piękna ogarnęło mnie wzruszenie. Zdecydowanie za pięknie !
Uwaga: przez kilka kolejnych notek będzie monotematycznie ;)






 Panna D.

wtorek, 22 marca 2011

Najpiękniejsze miejsce w Zurichu ;)

Nie napiszę o tym, że dnia wczorajszego udając się do miejsca pracy już na przystanku usłyszałam płacz dochodzący jakby z okolic mieszkania. Gdy zaś zbliżyłam się do drzwi omal nie doszło do pęknięcia mej błony (!) bębenkowej. Drogą selekcji poznałam obiekt płaczący (po odgłosie łkania), pozostało jeszcze poznać przyczynę.
Wdech. Wejście smoka.
Mini maxi: Papi, nie idź pracować !!!

Przyczyna poznana.
Cel- unikanie obiektu wyjącego jakkolwiek trudne i niewykonalne się to wydaje.
Po 25 min. (papi powiedziałby, że po 5, ale wiadomo mężczyznom czas płynie inaczej), kiedy to za papim zamknęły się drzwi do wycia dołączyło walenie rękami o ściany, tupanie, tarzanie się po podłodze, próba ucieczki z mieszkania, bezdech, jąkanie się, krzyki, szaleństwo i wariactwo.
Panna D. pozostawała niewzruszona. Na wszelki wypadek zamknęła tylko drzwi na klucz, pozamykała także wszystkie okna, jakby dziecko miało myśli samobójcze i czekała na dalszy obrót sprawy.
Po jakiś 5 minutach mini- mini postanowiła dołączyć do siostry prawdopodobnie myśląc, że to jakiś konkurs na to, kto głośniej krzyczy. Tworzyły wspaniały chórek skutecznie zagłuszając pracę remontowe trwające na 2 ulicach, przy których stoi kamienica.
Panna D. pozostała niewzruszona.
I po tym wszystkie wciąż nie mogę się nadziwić, że u dzieci tak nagle może dojść do zmiany nastroju. Mini- maxi po jakimś czasie rzekła do znudzonej całą sytuacją Panna D.:
Mmx: maybe puzzle ?

Ale przecież o tym nie napiszę, bo dzisiaj doszedł do mnie fakt, że mieszkam w najpiękniejszym miejscu w Zurichu. Otaczają mnie przepiękne stare domy, gospodarstwa rolne, pola, mnóstwo drzew.
I cisza. Cudowna, niosąca ukojenie cisza :)
A to wszystko minutę od mojego akademika.


Widok na jezioro i Uetliberg, ogromne drzewo, pod którym znajdują się ławki, z których Panna D. uwielbia korzystać, konie, kozy, lamy, owce, różnego rodzaju ptactwo i kwiaty ! Setki kwiatów.


Jednocześnie dzięki tramwajom/autobusom mogę dostać się w ciągu 8 minut do centrum miasta, pociągom droga ta zajmuje 3 minuty.
I gdy tak spaceruję po mych okolicach dochodzi do mnie jak wielką szczęściarą jestem. Tyle piękna nagromadzonego w jednym miejscu.
Anna Shirley narodziła się na nowo :)



A na zakończenie:
"Tatuś raczył wyjść z domu. Beze mnie!"
Ach cóż to była za histeria ! Cóż za krzyki ! Cóż za decybele !

Pozdrawiam, Panna D.

czwartek, 17 marca 2011

2 dni temu usłyszałam, że:

jestem too strict,
że nie jestem soft

I bynajmniej nie odnosiło się to do mojej pracy z dziećmi. Usłyszałam to od mężczyzny !
Wydało się, tak szybko się na mnie poznać, phi... 
Muszę w takim razie postarać się jeszcze bardziej. Żeby nie było nudno.

Alpy znów się pojawiły. Szkoda, że tylko na dwa dni.

jeden z tych uwielbianych.
Zamieszkania panny D. okolice

wtorek, 15 marca 2011

Wiadomości ze świata

Żeby nie było, że nic nie było.

Z informacji bieżących:

1. W piątek mini- mini obchodziła swój roczek. Bardzo się rozkochałyśmy w sobie. Były przytulanki, całowanki, obliśnianki. Niektórzy donoszą, że Panna D. aktywnie uczestniczyła w przygotowaniu
przyjęcia min. robiąc ciasta (tutaj się nie piecze, tutaj się je robi), sprzątając, planując. W samym przyjęciu nie uczestniczyła (w ramach nowości). Nie dla psa kiełbasa.


2. Tego samego dnia (tzn. w dniu urodzin mini-mini) byłam pierwszy raz o krok od pobicia/zabicia mini-maxi.
Otóż udałyśmy się do przedszkola (z m-m) po odbiór m-mx. Mx uczęszcza do przedszkola mieszczącego się na szczycie wieży kościelnej. Kościół z kolei znajduje się na wzniesieniu, co jest charakterystyczne dla
krajobrazu zuriskiego. Wzdrapać się z wózkiem i wlokącą się gdzieś z tyłu trzylatką to nie lada wyzwanie. Stałym towarzyszem jest także hulajnoga, na której mini-maxi uwielbia szaleć. Nie spodziewająca się niczego złego Panna D. zezwoliła na zjazd z górki, gdyż, aż, ażeby już wcześniej z niej zjeżdżała (mam alibi).
Powtarzała przy tym komendy: powoli, hamuj, poczekaj. Jechała powoli, hamowała, czekała... do czasu. Niestety później najwyraźniej jej noga zatraciła tę umiejętność, hulajnoga nabrała zawrotnej
prędkości, a Panna D. krzyczała w niebogłosy: STÓJ !!! M-mx też krzyczała, że JAAAA, ale jakoś to jaaa nie pokrywało się z rzeczywistością. Pędziła więc dalej. Dam sobie uciąć głowę, że w pewnym momencie przekroczyła prędkość światła. Panna D. zostawiała wózek z m-m i wdała się w pogoń za pędzącą hulajnogą. Normalnie może by tego nie robiła jednakże w połowie górki znajduje się tunel. M-mx zmierzała w stronę tunelu jednakże nie celowała w jego otwór. Pechowo. Panna D. biegła więc bijąc wszelkie życiowe rekordy nie przestając krzyczeć. I wtedy pojawiło się TO !!! M-mx cudem wycelowała w otwór tunelu. Niestety pech chciał, że po drugiej stronie jakiś nieświadomy zagrożenia mieszkaniec dotychczas spokojnej ulicy postanowił
opuścić swą posiadłość, uprzednio zostawiając samochód przed swym domostwem. Wtedy w głowie Panny D. pojawił się inny czarny scenariusz (inny od tego, że się potyka, robi pięciokrotne salto godne mistrzów olimpijskich, po czym spada na przysłowiowy pysk). Drugi scenariusz wydawał się być znacznie gorszy. M-mx wpierniczy (ładnie mówiąc) w auto, a to już oznacza koniec. Oczywiście nie troszczyłam się w tamtym momencie o dziecko. Jakoś się wykaraska. Ale co do cholery z autem !? Jak nic rozpędzona hulajnoga narobi szkód. Kto za to zapłaci ? Kto zmuszony będzie ponieść konsekwencje ? A jeśli właściciel pójdzie do sądu ? Przecież ja nawet nie znam niemieckiego, jak mam się bronić !?
Na szczęście w tym momencie ściana wpadła pod koła hulajnogi i całe zdarzenie zakończyło się sukcesem. M-mx dostała ochrzan roku (zgorszonym śpieszę donieść, iż wiem, że to nie jej wina, jednakże człowiek w sytuacji stresowej działa impulsywnie NIE !? a ja właśnie w takiej sytuacji byłam, WIĘC PROSZĘ MI SIĘ TU NIE BURZYĆ I NIE STRASZYĆ RZECZNIKIEM PRAW DZIECKA !!!). Roztrzęsiona Panna D. wróciła po m-m, którą ten szalony pościg, tak jakby bawił... Ale że miała urodziny powstrzymałam się
powiedzenia czegoś niemiłego. Jeszcze by się poskarżyła.


3. Wiosna zawitała. Prognozy pogody przewidują spadek temp. z 17 stopni do 8, ale Panna D. jest pewna, że bliżej jest niż dalej.
W końcu od połowy lutego spotyka pola usłane kwiatami !



4. Około 16 kwietnia oficjalnie kończę mą współpracę z rodziną. Wyprowadzka do Danii nadeszła szybciej niż się spodziewałam. W związku z zaistniałą sytuacją od owego dnia stanę się bezrobotną mieszkanką Szwajcarii, co same w sobie jest nielegalne. Och, a nie tak dalej jak 8 dni temu otrzymałam w końcu permit, który zezwala mi na roczny pobyt w Szwajcarii (ależ dumnie prezentuje się w portfelu !).
Na razie nie ma paniki. Jest odpoczynek i próba regeneracji sił po tych wszystkich trudnych miesiącach.
Co dalej- czas pokaże. Daję sobie tydzień spokoju, później przechodzę do działania, planowania, kalkulowania, sprawdzania, szukania, załamywania się.

5. Brak.

Pozdrawiam, Panna D.

środa, 9 marca 2011

"Co się tutaj dzieje ?" & BERN

Literki:

Kilka wydarzeń minionych dni zmusiło mnie do refleksji czy oby na pewno wciąż jestem świadomą Polką.
Jedno z nich miało miejsce w ubiegłym tygodniu, gdy Panna D. siedziała w towarzystwie swojej słowackiej bratniej duszy (Ania Shirley wiecznie obecna w mym życiu;)) w ich jakże ukochanym clubie/barze.
Ok. godziny 3 podeszła do nich jakaś dziewczyna i między nią, a Panną D. zawiązała się rozmowa:


A: Hej jestem Aga, jesteś z Polski nie ?
D: Hello, sorry i don't understand, do you speak english ? 

Po dzień dzisiejszy próbuję odgadnąć co mnie wtedy opętało. Naprawdę nie rozpoznałam mowy polskiej.
Winę zrzucam na chorobę. W głębi serca ta wymówka mnie nie satysfakcjonuje.

Niemiecki, Panna D. odczytuję swą pracę domową (plan tygodnia- uwzględnienie daty, czasu, aktywności, miejsca).
D: Sobota, od 4-12 śpię. Miejsce- moje łóżko.
Justin: jesteś pewna że twoje ?
D: Sobota, od 22- 4 club. Taniec (słówek mi brakło).
J: na stole ? 
D: tak, właśnie w taki sposób zarabiam.

Dopiszę jeszcze, że uczę się języka słowackiego i jestem zachwycona różnicami, które występują na płaszczyźnie wulgaryzmów, co może doprowadzić do pewnych nieprzyjemnych sytuacji. Ale o tym innym razem.

Obrazki:
Dziewczęta w składzie T.&D. udały się na kolejną niezbadaną wyprawę. Cel- stolica, bo kiedyś w końcu wypada.
Samo miasto oczywiście urokliwe, starówka wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO robi wrażenie, ale czegoś zabrakło.
Ludzi !
Nie wiem czy poza Grindelwaldem widziałam tutaj tak opustoszałe miasto. A panna D. nienawidzi pustych ulic (co nie znaczy, że kocha tłumy). Jednakże mnie potrzeba ruchu, kolorów, zmian, form aktywności. Tu dało się odczuć złowrogą dla mnie ciszę. Winę zrzucam na niedzielę.

Starówka

Zytglogge

 Zytglogge

Dziewczęta skuszone zachętą zamieszczoną w przewodniku, by udać się przed zegar kilka minut przed pełną godziną i zobaczyć, jak ruszają się figurki (po prawej) po 3 h zwiedzania ruszyły.
Z każdą minutą oczekiwania rosło napięcie i ekscytacja. W tymże czasie okazało się także, że nie tylko one zwiedzają dziś stolicę (a tak im się właśnie zdawało). Przybywało turystów, aparatów podniesionych w górę, kamer video. I wtedy stało się: figurki zatańczyły. Trwało to może jakieś 10 sekund.

D: eeee ?
T: to już koniec? 
D: tak... 
T: no ale wszyscy dalej stoją i czekają.
D: bo głupio im przyznać, że byli równie naiwni jak my.
T: ale może to jeszcze nie koniec.
D: a czego się spodziewałaś ? Fajerwerków ? Eksplozji ?
T: niesamowite.
D: nie zasnę z wrażenia.
T: muszę to wszystkim opowiedzieć.
D: najpiękniejsza chwila w mym życiu, nic piękniejszego się już nie zdarzy. Brawo !!! Fala !!!
T: musimy tu wrócić za godzinę.
D: jakby tak ktoś się odwrócił na 5 sek. to by nie zdążył tego zobaczyć.

I tak sobie właśnie dyskutowałyśmy o atrakcji roku.

urokliwych uliczek nie brakowało

Die Kirche St. Peter und Paul

 Die Kirche St. Peter und Paul


Ciao !
Panna D.

wtorek, 1 marca 2011

St. Gallen one more time

W ramach nadrabiania zaległości powrót do wyprawy do St. Gallen.
Niewielkie miasto (70,3 tys. mieszkańców) jest stolicą kantonu o tej samej nazwie. Mieści się nieopodal granicy szwajcarsko- niemieckiej i uważa się, że jest "posiadaczem" jednej z najlepiej zachowanych i najpiękniejszych starówek w Szwajcarii (z czym się absolutnie zgadzam).

Do najważniejszych zabytków zalicza się:

zespół budynków opactwa z XVIII w.


z katedrą St. Gallus i Otmar

 kościół Sankt Laurenz (a raczej jego wnętrze;))

Die Stiftsbibliothek St.Gallen
Jedna z najstarszych bibliotek na świecie.

 Zakaz robienia zdjęć wpływa na ich jakość. Nie, nie łamię obowiązujących praw- jest to zdjęcie pocztówki :)
Do tych piękniejszych zapraszam tu: Bibliothek

(malowniczą) starówkę





Lekcję historyczno- geograficzną uważam za zakończoną. Dziękuję za uwagę.

Co tydzień składam sobie obietnicę, że będę pisać częściej, choćbym pisała pisać o totalnych bzdurach. Co tydzień ten tydzień wydłuża się o kolejny tydzień. Mobilizacji i systematyczności !

Kiedy człowiek powoli staję się spokojny, jest pewien, że nic złego go już nie spotka, że nic nowego już się nie przytrafi, że w końcu sytuacja się ustabilizowała i wyciszyła znów pojawia się COŚ.
Tym razem jest to wiadomość o tym, że rodzina postanowiła jednak się połączyć i zamieszkać razem...
w Danii. I w ten oto sposób prawdopodobnie w maju/czerwcu D. zostanie bez pozwolenia, bez środków do życia, bez miejsca noclegowego w tym jakże pięknym kraju.
Oczywiście mogłaby wrócić i wieść nędzny żywot przez kolejne 4 miesiące, ale ani jej się to nie podoba, ani jakoś specjalnie do niej nie pasuje. Tak więc jest w stanie zaryzykować spanie pod mostem (kiepska sprawa, są tu tylko 3 z czego pod każdym płynie rzeka...), na trawniku pod gołym niebem w towarzystwie robaczków, dżdżownic, ślimaków i innych stworzeń, za którymi nie przepada czy też na dachu jednego z mieszkań/domów.

Powoli to wszystko zaczyna ją już bawić. Wdech, wydech, wdech, wydech.
"Bądź jak kamień stój, wytrzymaj! "

Pozdrawiam, D.