piątek, 23 września 2011

Czy można...

... tęsknić za kimś, kogo się jeszcze nigdy nie spotkało?
Czy można pragnąć widoku czyjejś twarzy, oczu, dłoni bez wcześniejszego poznania?
Czy można stale myśleć o kimś, kogo się "zna" wyłącznie z kilku zdjęć?
Czy taki ktoś może dodawać energii i być deską ratunku, która w trudnych chwilach dodaje sił?

Albo zwariowałam, albo MOŻNA.
Od 4 dni taką osobą jest dla mnie Igorek. Moje myśli skupione są na nim, odliczam dni do naszego pierwszego spotkania, każę robić codziennie nowe zdjęcia po to by później móc ustawić je na tapecie komputera i wpatrywać się w uśpioną twarz w dzień i w nocy.
Czuję ogromny smutek, że nie ma mnie przy nim w pierwszych dniach jego życia. Że nie widzę, jak bardzo jest malutki, jak śpi, nie słyszę jego płaczu i nie mogę położyć się obok i głaskać po twarzyczce. Czuję, że coś bardzo ważnego mi umyka. I nigdy tego nie odzyskam.
Wyczekiwany od 18 lat będzie niewątpliwie moim skarbem. Numerem jeden na liście. Kimś, dla kogo będę starać się być dobrą osobą. Przewodniczka, ciocia od wycieczek i prezentów (niekoniecznie materialnych;)), ciocia od rozmów i języków. Właśnie o takiej relacji marzę.

Póki co jednak pozostaje mi czekać i zadowalać się kilkoma zdjęciami i zachwycać się tym, jak bardzo mocno można kogoś kochać.

wtorek, 20 września 2011

Po 18 latach oczekiwania... znów zostałam ciocią!

Obecnie liczy się dla mnie tylko to, że od 24 godzin jestem ciocią cudownego Igorka, którego jeszcze nie poznałam, a już zawładnął moim sercem.
Emigracja pokazała swoje bolesne oblicze, bo przyjdzie mi jeszcze długo czekać na nasze pierwsze spotkanie.
Odliczanie włączone!

poniedziałek, 12 września 2011

AROSA, WEISSHORN czyli w końcu w Gryzonii!

Zachęcona przepięknymi widokami, które towarzyszyły jej w Wallis postanowiła udać się w towarzystwie niezastąpionej T. na kolejną wyprawę.
Panna D. marzyła o zawitaniu do Gryzonii od września zeszłego roku. Niestety ciągle COŚ uniemożliwiało jej wyjazd. A to brak czasu, a to brak funduszy, a to pogoda, a to lenistwo.
Nie tym razem! Kasa w portfelu, długi weekend, bezchmurne niebo. Poziom energii nieco za niski czego przyczyna tkwiła we wczesnej pobudce, ale "stąd odwrotu nie ma już".

Kierunek Chur. Tam spędziły całe 7 minut, bo dokładnie tyle miały na zmianę pociągu.
Kierunek Arosa. Szybkie spojrzenie na miasteczko, które staje się bazą wypadową do pieszych i rowerowych wycieczek, a zimą do białego szaleństwa.


Standardowo zaczęły od kolejki linowej, która wwozi je na szczyt Weisshorn (2653m.n.p.m). Stąd rozpoczynają kilkugodzinną wędrówkę pośród skał, żółtej trawy, polnych kwiatów i jagód.

Rozkoszują się ogórkami, suchą sałatką, pomidorami, chlebem. Uczta na wysokości 2500 metrów nie należy do częstych przyjemności. Niestety.








Mokre, wyczerpane i ledwo żywe zasiadają nad jeziorkiem i planują kolejne wyprawy w nieznane. Coś im podpowiada, że to dopiero początek...