czwartek, 24 lutego 2011

"gdy jest źle..."

W ciągu 5 sekund moje wszystkie marzenia dotyczące Szwajcarii, podróży, odkrywania, zdobywania i podziwiania zniknęły.
Jedna chwila...

niedziela, 20 lutego 2011

St. Gallen

Dwoje dziewcząt (pozdrawiam K.!) zapragnęło ruszyć na kolejną wyprawę, realizując w ten sposób następny punkt z coraz to krótszej listy (trzeba będzie coś dopisać) miast, które koniecznie muszą odwiedzić.
Wybór padł na St. Gallen- bo niedaleko, niedrogo, ładna pogoda nie jest konieczna.

Zwiedziły więc, powzdychały (to już tradycja). Nie wiem czy powinnam pisać tutaj jakie wrażenie zrobiło na nas miasto, bo prawdopodobnie napiszę to samo co po odwiedzeniu Luzern, Basel, Schaffhausen, Grindelwaldu, Rapperswil czy Konstanz... A że do tego sił mi brak to pozostanę przy fotkach, które wyjątkowo mi się nie podobają.

Część I:

 Katedra Sankt Gallus i Otmar


 

Starówka. Dodam, że piękna. W ramach nowości

Ciąg dalszy wraz z literkami nastąpi. Niestety brak daty, gdyż czeka mnie ciężki tydzień i w związku z tym dopadło mnie załamanie nerwowe :)
Byle do soboty !

poniedziałek, 14 lutego 2011

CZAS NA ZMIANY

   Jak nie trudno się domyślić od września- miesiąca, w którym przybyłam do Szwajcarii, w moim życiu nastąpiły ogromne zmiany. Być może bez przeanalizowania całego dotychczasowego pobytu, przekartkowania zeszytu*, "powrotu do przeszłości" nie byłyby one przeze mnie zauważone. Na szczęście czasem lubię powracać do minionych wydarzeń.
Dzięki temu SPOSTRZEGAM.

    W ciągu 5 miesięcy zmieniło się moje nastawienie do rodziny. Obecnie na wszelkie niemiłe niespodzianki reaguję znacznie łagodniej. Nie rozmyślam, nie kumuluję negatywnych emocji. Po prostu akceptuję.
Nie chcę, by to oni zadecydowali o tym, jak będę wspominać ten wyjazd. Nie chcę, by to oni zepsuli jedną z największych przygód mego życia. Nie łączą mnie z nimi szczególne więzi. Nie rozmawiamy na ważne
dla nas tematy, nie spędzamy ze sobą wiele czasu, ograniczamy kontakty do minimum (mowa oczywiście o rodzicach). Ale jesteśmy dla siebie mili. A to już coś. Za dziećmi na pewno będę tęsknić. Między mini- maxi, a mną pękła jakaś bariera. Czekałam na to od 150 dni. Nie ma już wzajemnej nieakceptacji. Jest zabawa, jest śmiech, jest "rozmawianie". Było także "kocham cię D.". Prawdziwy przełom. Oby nie doszło do ponownego wycofania się.

    Przełom dokonał się także w kwestii języka angielskiego. Niestety nie oznacza to, że opanowałam

(przerywnik)
I KIEDY TAK W SPOKOJU TWORZYŁAM SOBIE TĘ NOTKĘ, SŁUCHAJĄC JEDNEGO
Z 15 HITÓW ROBBIEGO USŁYSZAŁAM ALARM. "SPOKOJNIE TO PEWNIE ALARM
SAMOCHODOWY"- POMYŚLAŁAM. ALE TO COŚ DZWONIŁO TAK JAKBY CORAZ
GŁOŚNIEJ I GŁOŚNIEJ. WYSZŁAM WIĘC Z POKOJU I WPADŁAM WPROST
W OBJĘCIA KŁĘBÓW DYMU. POBIEGŁAM DO KUCHNI MACHAJĄC RĘKAMI (CO MIAŁO MI UPROŚCIĆ DOTARCIE TAM) I MYŚLAŁAM NIE O TYM,
ŻE MOŻE SIĘ SPALIMY. ME MYŚLI BYŁY GDZIE INDZIEJ I PRZYBRAŁY
MNIEJ WIĘCEJ TAKI KSZTAŁT: "OSZ KURCZE MÓJ RYŻ ! OSZ KURCZE TEN ALARM
WYJE ! OSZ KURCZE ZARAZ PRZYJADĄ STRAŻACY ! OSZ KURCZE I KAŻĄ MI ZAPŁACIĆ! OSZ KURCZE A JA NIE MAM ŻADNEJ KASY ! PRZECIEŻ WYDAŁAM WSZYSTKO NA KURS I NA WCZORAJSZEGO LEKARZA ! OSZ KURCZE CO ROBIĆ ?
KURCZE ROBBIE ZAMKNIJ SIĘ! (poza dźwiękiem alarmu usłyszałam także
w oddali głos Robbiego śpiewającego akurat moje ukochane "Eternity")
OSZ KURCZE MOŻE SZYBKO SCHOWAM TEN GARNEK I POWIEM, ŻE MIKROFALÓWKA ZNÓW SIĘ ZEPSUŁA ? OSZ KURCZE ALBO WYWALĘ GO PRZEZ OKNO I UCIEKNĘ Z MIEJSCA ZDARZENIA ?"
POSTĄPIŁAM JEDNAK HEROICZNIE I POCZEKAŁAM AŻ CHIŃCZYK PRZYBIEGNIE,
WYŁĄCZY ALARM, OTWORZY OKNO. JA NATOMIAST SKOSZTOWAŁAM CZY RYŻ NADAJE SIĘ DO SPOŻYCIA, NO BO KURCZE SZKODA GO...
NADAWAŁ SIĘ. CZUĆ BYŁO W PRAWDZIE SPALENIZNĘ, ALE DAŁO SIĘ ZJEŚĆ.
(koniec przerywnika)


pora jednak wrócić do tematu głównego:
... ten język do perfekcji. Wręcz przeciwnie- jestem świadoma tego, jak wiele błędów popełniam, jak wielu słówek, idiomów, konstrukcji nie znam. Ale co z tego ? Ważne, że wiem, że się dogadam. Kiedyś zapytanie kogoś o coś na ulicy, porozmawianie o planach czy pójście do lekarza (mowa oczywiście o rozmowie w tymże języku) stanowiło dla mnie barierę nie do pokonania. Dziś to żaden problem. Stres gdzieś się ulotnił. Wielu Polaków chce być perfekcjonistami we wszystkim. Wielu uważa, że gdy będzie mówić niepoprawnie "ci tutejsi" zaczną się z niego śmiać. "Ci tutejsi" z kolei przyzwyczajeni są do totalnej mieszanki kulturowo-etniczno-rasowo-JĘZYKOWEJ i nie stanowi to dla nich żadnego problemu. A dystans do siebie to umiejętność niesamowicie przydatna w życiu.

   Zmienił się w sposób cudowny stosunek do słowa MUSZĘ. Teraz już nie MUSZĘ, A CHCĘ. Poza pracą nikt nie może ode mnie niczego wymagać. Mogę myśleć jak chcę, robić co chcę, sprzątać kiedy chcą, gotować kiedy chcę, wychodzić kiedy chcę, chodzić spać kiedy tylko zapragnę, nie wracać na noc bez tłumaczeń. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku. Podoba mi się jednak to, że wszystko zależy ode mnie- czy mam co ubrać, czy mam co zjeść, czy mam pieniądze, by gdzieś wyjść.
Niezależność. Uwielbiam to słowo.

   Zmieniłam się w końcu ja. Nie potrafię stwierdzić dokładnie w jaki sposób (poza tym, że przybrałam na wadzę) i chyba to mi najbardziej odpowiada. Staję się chyba powoli D. z przeszłości- opanowaną, pewną siebie, otwartą, towarzyską. Znów się do każdego uśmiecham, znów się głośno śmieję, znów potrafię być cyniczna, ironiczna i wredna i znów potrafię postawić na swoim. Uczę się także mówić o swoich uczuciach, problemach i idzie mi to coraz lepiej. Jednocześnie znana jest mi umiejętność "odpływania" do świata marzeń (i nie wracania z niego przez kilka godzin), bycia cichą, spokojną i tajemniczą.
A najpiękniejsza w tym wszystkim jest świadomość, że teraz w 99% jestem pewna, że bez względu na wszystko sobie PORADZĘ. Wyjechałam do obcego kraju niemal sama. Nie znałam tu nikogo, nie znałam języka, nie znałam miasta. Byłam zdana na siebie i przetrwałam. Spotkała mnie tu nie jednak kryzysowa sytuacja, rodzina przysporzyła mi mnóstwo zmartwień, niejednokrotnie chciałam wrócić do domu. Ale wciąż tu jestem.
Teraz jestem nieco spokojniejsza o przyszłość- wiem, że łatwiej będzie mi podejmować trudne decyzje dotyczące wyjazdu, zmian, odnalezienia się w nowej sytuacji. Mam to już za sobą. Doświadczenie zdobyte.
A powiedzenie CO NAS NIE ZABIJE TO NAS WZMOCNI stale nabiera dla mnie nowego sensu. I potwierdzam. Fajnie jest ryzykować, zmieniać, próbować. Fajnie jest czasem nie patrzeć na to, co sądzą inni. Fajnie jest po prostu zrobić coś dla siebie. (Nie lubię słowa fajnie).
Czy znalazłam tu upragnione szczęście, za którym tak długo pożądałam ? Nie wiem. Ale chyba nie warto o tym myśleć. Szczęście objawia się w codziennych czynnościach, tylko czasem trudno to zauważyć. I tak- czuję się piekielnie szczęśliwa, gdy mam świadomość, że mieszkam w mieście, które kocham, spotykam tak serdecznych ludzi (dostałam od Hinduska czekoladę !:D) i nawet wizyta u lekarza jest w stanie poprawić mój humor.

Mam świadomość, że przede mną jeszcze wiele trudnych momentów, prawdopodobnie wiele łez, tęsknota, oczekiwanie, odliczanie i ZMIANY. Ale teraz już wiem, że nie żałuję. Podjęłam dobrą decyzję.
Cholera czuję się jakbym stąd wyjeżdżała :)

Nieco egocentryczna notka, ale poczułam potrzebę napisania tego.

Na zakończenie pozdrawiam WIELBICIELA MEGO BLOGA ! :) Jest mi niezmiernie miło :):):)

 ***

* ów zeszyt był planowany z dokładnością 1:1 jeszcze przed wyjazdem do Szwajcarii. Oczywiście mało który pomysł został zrealizowany, niemniej jednak będzie to na pewno najwspanialsza pamiątka z pobytu.
Zdjęcia celowo złej jakości, by nie można było się zaznajomić z treścią (chociaż sfotografowałam część, która może ujrzeć światło dzienne:)).

są wycieczki
i ukochane melodie

są i bilety

i wspólne rysunki :)

wtorek, 8 lutego 2011

Och (...) kocham cię, kocham cię, kocham cię nad życie !

Za co przede wszystkim kocham Zurich ?  Za to, że ciągle jest dla mnie nieznany, że w dalszym ciągu trafiam na nowe miejsca, że wciąż mogę błądzić pośród uliczek, które tak bardzo sobie umiłowałam.
Och jakże bym chciała, by była tu ze mną mama*, od której przejęłam tę miłość do kolorów, labiryntów, kwiatów, fontann, ławeczek czy schodów.
Ostatnio znów mogłam doświadczyć odkrywania Zurichu. Dotarłam w miejsce, w którym wcześniej jeszcze nie byłam, choć nie raz znajdowałam się tuż obok. Już wiem, gdzie będę przychodzić chcąc pobyć wyłącznie z własnymi myślami.
No to hop:







I sama nie mogę uwierzyć to, że można obdarzyć tak wielką miłością miasto.

Moje życie przypomina obecnie kalejdoskop, w którym wszystko zmienia się w przeciągu sekundy. Raz na górze, raz na dole. Nie powiem, żeby ten układ mi nie pasował.
Jedno jest pewne- po najgorszym miesiącu styczniu, przyszedł luty, który na pewno przejdzie do historii.
Mojej oczywiście.

D.

* moja mama jest cudowna. Wysłała mi kilka numerów "Wysokich obcasów" i fotki z dzieciństwa- dla przypomnienia :)