wtorek, 31 stycznia 2012

Białe szaleństwo czyli Grindelwald po raz drugi

Wyjazd na sanki okazał się być strzałem w dziesiątkę. Odwoływałam swój udział 3 razy. Ostatecznie postanowiłam udowodnić sobie, że bez snu da się żyć, życie ma się tylko jedno i warto czasem porządnie zaszaleć.
Z naszego ukochanego pianobaru przywędrowałyśmy o godzinie 4:30. O godzinie 6 czekała mnie pobudka. Właściwie czekałaby gdybym w ogóle zasnęła.
Mimo braku snu "obudziłam się" pełna energii. Ekscytacja robiła swoje.

2,5 godziny autem i jesteśmy ponownie w Grindelwaldzie, mieście sportów zimowych (i nie tylko), mieście drewnianych domów, przytulnych restauracji i kafejek, mieście wysokich gór i przepięknych widoków.


Wyciąg wwozi nas do góry. Podróż trwa 30 minut, a my jesteśmy coraz bardziej przerażeni wysokością, na którą wjeżdżamy. Gdy nie znajdujemy się w chmurach, gdzie widzialność ogranicza się do 5cm podziwiamy trasę saneczkarską z góry stwierdzamy, że na 100% stracimy tu dziś życie, że przecież nikt mądry nie zjeżdża z tak pionowych ścian.
Raz się żyje, w razie czego zjedziemy na tyłkach.


 (nie)widzialność ;)

Przebijamy się przez chmury i nabieramy powietrza nie mogąc uwierzyć, że to, co widzimy jest prawdziwe.
Pogoda na górze jest przepiękna. Słońce, czyste niebo i widok na szczyty Alp. Pośród nich z całą pewnością jest Dziewica, Orzeł lub Mnich- chluby tego regionu.
Wypożyczamy sanki i ruszamy!



Okazuje się, że dla osób nie mających doświadczenia w kierowaniu sankami zjazd na takich wysokościach będzie nie lada wyzwaniem. Zjazdy są niesamowicie strome, a hamowanie zdaje się nie przynosić rezultatów. W pewnych momentach hamowałam nie tylko nogami, ale i rękami. Kilkakrotnie wypadamy z trasy, niekiedy ma to miejsce w miejscach, gdzie znajduje się "przepaść". Po pierwszym odcinku jesteśmy przerażeni. Otacza nas mgła, a raczej chmury, nie widać dosłownie nic, tracimy siebie na wzajem. Do tego narciarze, którzy nagle wyskakują z innych tras przecinając nam drogą (tak powiedziały mi moje uszy). Jesteśmy wykończeni i postanawiamy zacząć zabawę od nowa. Pokonujemy ponownie tę samą trasę, ponownie walcząc o życie, kilkakrotnie spadamy z sanek bądź też wpadamy w 2-metrowe zaspy i na skutek nieplanowanego hamowania lądujemy twarzą w śniegu (pozdrawiam ;)).
Po kilkudziesięciu minutach trasa staje się nieco łatwiejsza. Przejeżdżamy przez pola, łąki i lasy. W dalszym ciągu osiągamy zawrotną prędkość, ale mamy już taktykę i nie paraliżuje nas taki strach. Widok dzieci i psów korzystających z saneczkowej atrakcji dodaje mi odwagi i już nie hamuję co minutę. Zjeżdżam z szaleńczą prędkością hamując tylko na zakrętach. Moje rękawiczki wołają o pomstę do nieba, a nogi odmawiają posłuszeństwa.
Na dłonie zakładam zapasowe skarpetki. Doskonale sprawdzają się w nowej funkcji. Jedziemy dalej. Mijamy malutkie wsie, przecinamy ulice (!), słyszymy pozdrowienia od innych turystów. Cieszymy się, że się zdecydowałyśmy. Adrenalina zupełnie wyparła z nas zmęczenie spowodowane deficytem snu. Jesteśmy podekscytowane i szczęśliwe, że miałyśmy okazję przeżyć tak wspaniałą przygodę.
Nasz zjazd trwał prawie 4 godziny!
Przeżyłyśmy!
Będziemy miały co opowiadać!
Kochamy Szwajcarię! Każdego dnia.

"pomoc"
"again!?"
"Stop! Powiedziałam STOP! Nie, proszę, nie! Nieeeeeeeeee znowu!?"
"ojej, moje sanki pojechały"

A podobno sport to zdrowie. Ciekawe czy pobiłam rekord w uszkodzeniach swojego ciała.

niedziela, 22 stycznia 2012

Complicated

"Słyszał dokoła siebie płacz samotny, jedyny, płacz przed obliczem Boga.
Nie wiedział tylko, kto płacze...
Czy Joasia? - Czy grobowe lochy kopalni płaczą?
Czy sosna rozdarta?"

Przez brak pomysłów, tęsknotę, euforię, nadmiar emocji, wrażliwość, obojętność, granie.
Przez rozłąkę, przez nie uda się, przez dasz sobie radę.
Przez jesteś wspaniała, przez lubię cię, przez uwielbiam cię.
Przez stan. Niezmienny od 1,5 roku.
Od pierwszego przekroczenia progu.
Gdy radość zamienia się w smutek, a spokój w nagły chaos.
Gdy smutek zamienia się w radość, a chaos w nagły spokój.

 (:




Zima, Zurichberg

Tęsknię za lotniskiem
I za nim.

środa, 11 stycznia 2012

Misz masz

Wariuję. Dopadła mnie potworna huśtawka emocjonalna. W ciągu minuty potrafię płakać jak dziecko, śmiać się wniebogłosy, znaleźć się w otchłani rozpaczy po czym znów szaleć pod wpływem chwilowej radości.

***

Kiedy już myślałam, że tęsknota schowała się gdzieś w kącie okazało się, że postanowiła ponownie z niego wyjśc. Próbuję więc skupić swą uwagę na milionie innych rzeczy przy czym żadna z nich nie jest w stanie
stłumić uczucia pustki.

***

Po raz pierwszy przekonałam się tak boleśnie, że nie należy odkładać spotkań na później. Niespodziewanie może okazać się, że przeprowadzka nastąpi szybciej, plany runą, a Ty zostaniesz z poczuciem klęski
i złością na samego siebie.

***

Obserwując dwulatków wchodzących do lasu zdałam sobie sprawę, jak bardzo czekam na chwilę, gdy będę brać Igorka do siebie, będziemy jeździć na różne szalone wyprawy, wygłupiać się bez końca, piec ciasteczka, robić setki fotek ze śmiesznymi minamy, przytulać się i całować, śmiać się do rozpuku, oglądać razem bajki, a na koniec czytać książeczki i zasypiać wtuleni w siebie. Bo tak właśnie będzie, prawda?
Póki co niech jednak jak najdłużej pozostanie taki malutki.

***

W ciągu jednego dnia naprzemiennie kocham i nienawidzę Zurichu.

***

Zrobiłam w końcu listę planów na rok 2012. Ciekawe ile spośród 29 pozycji uda mi się zrealizować. Starałam się nie stawiać zbyt wysoko poprzeczki. Porażki są bolesne, a czas ogranicza. Dodałam także punkty takie jak "nie daj się zwariować", "kochaj wszystko i wszytskich", "nie przestawaj się uśmiechać" czy "nie odkładaj niczego na później. Szczególnie spotkań".
Znając moją motywację z połową z tych planów nawet nie stanę oko w oko. Póki co zapał jest. Czasu niestety brak.

***

Tęsknię za górami. Marzę o weekendzie w alpejskiej wiosce. O drewnianej chatce, kominku, gorącej czekoladzie, saniach, śniegu, wysokich szczytach, wełnianym swetrze i ciepłych kapciach.
Patrzę na ośnieżone szczyty ukochanym gór wznoszących się nad jeziorem Zuryskim i powracam do obrazów zachowanych w mej pamięci. Wspomnień z Grindelwaldu, Wallis, Gryzonii.
Po cichu liczę na to, że uda się jeszcze zimą zaszyć się na 2 dni w jednej z owych malowniczych miejscowości.
Tego mi trzeba.
(niech tylko nie towarzyszy mi moja host- rodzina).



Grindelwald 2010




 Wallis 2011
***

Nienawidzę pełni. Nie dość, że nie pozwala człowiekowi spać to jeszcze
powoduje większą ilość napadów, morderstw, sieje niepokój.
Dzisiaj do mieszkania naszej cudownej sąsiadki włamali się  nie-wiadomo-kto. Ukradli starą biżuterię należącą do jej matki. Na szczęście to fachowcy więc nikogo nie obudzili, bo strach pomyśleć co by się mogło stać gdyby M. wstała... A ja drżę teraz z niepokoju, bo na weekend znów zostaję sama w mieszkaniu i przyznam szczerze, że cholernie się tego boję.
Jakby tego było mało moja hostka skupiła się na aspektach materialnych i wygłosiła parę słów pt. "na pewno nie zamknęła okna lub drzwi". Brzmiało to jakby chciała powiedzieć "sama jest sobie winna". No pewnie panna idealna nie popełnia błędów. Nigdy.
(zarówno drzwi, jak i okna były zamknięte).
Nie rozumiem ludzi.

***

Pozdrawiam, Panna D.