piątek, 3 sierpnia 2012

Bezrobocie niejedno ma imię

Za każdym razem, gdy zasiadam przed komputerem i chcę nadrobić zaległości blogowe (i nie tylko) ogarnia mnie senność, uzmysławiam sobie, że za 5 minut muszę wyjść z domu bądź też wizytę składa mi niechęć.
A jak na złość dzieje się dużo. Z tego powodu nie będę jednak narzekać.

***
I. Za nami czerwcowa wycieczka do Locarno. Standardowo nie obyło się bez zabawnych momentów, popadania w kłopoty i tym samym uszczęśliwienia innych ludzi. Włoska część Szwajcarii jak zwykle nas urzekła. Obecność palm, kwiatów, jeziora, włoskich napisów przeniosła nas w wyobraźni w stronę Italii. Zamarzyłyśmy o kilkudniowym urlopie. Il dolce far niente- to coś czego potrzebujemy.


Błąkamy się po mieście, pożeramy najlepsze na świecie gelati, walczymy z upałem i zmęczeniem.
Decydujemy się na wycieczkę do Lavertezzo. Wsiadamy do autobusu pocztowego i po kilkudziesięciu minutach jazdy wysiadamy na złym przystanku... Zamiast zachwycać się urokami krystalicznie czystej wody oglądamy skoki na bungee z 220metrowej tamy, z której skakał James Bond we własnej osobie (GoldenEye).




Następny autobus, który mógłby zabrać nas do celu przybędzie za 3 godziny. Piesza wędrówka odpada. Nie dysponujemy 4 godzinami. Desperacja robi swoje, po raz pierwszy w Szwajcarii decydujemy się na łapanie stopa. Nie jest to tutaj powszechnie znane i akceptowane zjawisko toteż po 10 minutach tracimy wszelką nadzieję. I kiedy chcemy się wycofać doświadczamy cudu i udaje nam się znaleźć w aucie pośród cudownej szwajcarskiej rodziny.

X: czym się zajmujcie?
D: jesteśmy au-pair, w Zurichu.

X: ooo, super! Śpiewacie w zuryskiej operze, tak?

Panna D. trzęsła się i podskakiwała przez całą trasę. Bynajmniej nie z powodu dziurawych dróg.




 A tymczasem w Locarno...




***
II. Wraz ze szwajcarskim Waćpanem postanawiamy ruszyć na spotkanie z muzeum nauki w Winterthur. Oglądamy dzieci łapiące pioruny, produkujemy tornada i burze piaskowe, powodujemy, że woda zamiast płynąć w dół leci w górę, rozwiązujemy zagadki logiczne (co zajmuje nam sporo czasu...), gramy na deszczowej perkusji, kopiemy się prądem, sprawdzamy swój refleks, umieramy ze śmiechu w butkach telefonicznych, które zmieniają nasze głosy w głosy robotów, myszki Miki czy członków chóru gregoriańskiego.

Nie wychodzimy stąd póki tego nie rozwiążemy!

 Po godzinie, tadam!:


***
III. W lipcu panna D. zostaje dwukrotnie uszczęśliwiona przez swoje szefostwo. Nakazano jej udać się na wycieczkę na zuryskie lotnisko. Nie wiem czy bardziej cieszyły się dzieci czy ona sama.
W ten oto sposób nastąpiło pierwsze spotkanie panny D. z nowym obserwacyjnym tarasem (nie mam pojęcia jaka jest polska nazwa). Nikogo nie dziwił fakt, że przechodząc przez bramkę kontrolną dziewczę uruchomiło alarm i zostało jak zwykle przeszukane i obmacane od stóp do głów (w takich chwilach żałuję, że wprowadzono zakaz kontrolowania potencjalnych terrorystów chcących zrównać taras z ziemią, przez osoby przeciwnej płci). Obsługa lotniska powinna nazwać jedną z kabin jej imieniem.


Młoda pilotuje




Natchniona, obrażona i wesoły

Można było przewidzieć, że jeśli panna D. zaniecha targania ze sobą aparatu w czasie drugiej wyprawy na lotnisko, to akurat okaże się, że samoloty będą startować z częstotliwością 100samolotów/sekundę, panna D. znajdzie nowe miejsce, z którego lotysamo są na wyciągnięcie ręki, pogoda będzie zachwycać, a widzialność pozwoli na dostrzeżenie Himalajów, zamku królewskiego w Warszawie i fal na wybrzeżach Pacyfiku. Peszek.

***

IV. Po raz tysięczny w tym sezonie odwiedzimy zoo, gdzie zaliczymy standardową rundkę- pingwiny, żółwie (do trzech razy sztuka. Ortografio, ty nędzna kreaturo!), foki, wydry, lamy, małpy, słonie. Ci co nas znają wiedzą, że odwiedzając te ostatnie obejrzymy film z porodu słonia, a w czasie tej czynności dzieci, jak zwykle, zaczną domagać się jedzenia. Będziemy więc oglądać i jeść jednocześnie ku rozpaczy otaczających nas widzów, którzy niejednokrotnie walczą z odruchem wymiotnym, mdleją na widok krwistych scen i wyrażają niechęć do posiadania potomstwa. Bo cały proces przebiega dość podobnie.

Panna D. ma natomiast nowego ulubieńca:



Cenię sobie jego wyraz twarzy (!?), spokój i opanowanie.

***

V. Hitem lipca zostaje wyprawa do Europa Parku, którą planowaliśmy od 459r.p.n.e. I nawet złośliwość nieba, które uznało, że tegoroczne lato jest stanowczo zbyt upalne i postanowiło obdarować ziemię deszczem i niemal minusową temperaturą (atrakcje wodne sprzyjają byciu mokrym co zwiększa poczucie zimna i dyskomfortu w okolicach dolnych partii ciała) działało na naszą korzyść. W drugim dniu zabawy zamiast czekać 75 minut w kolejce zmuszeni byliśmy do 50 minutowego oczekiwania.
Park rozrywki zachwycił, wywołał spore emocje, adrenalina poszła w górę, uśmiech towarzyszył nam nawet wtedy, gdy walcząc ze zmęczeniem zasypialiśmy pokonując pętlę jednego z najszybszych rollercoasterów. Należy dodać, że waćpanna otrzymała medal za najwyższy puls. Przed startem osiągnął on 130 uderzeń na minutę (a później podskoczył o kolejne 19).

Naturalnie nikogo nie dziwił fakt, że w wyniku szaleństw na kolejkach wodnych, najbardziej mokra (hola, hola, proszę powstrzymać swoje zboczone myśli!) była panna D. W kolejnych przejażdżkach nikt nie chciał sadowić się obok niej. Dziewczę do dziś próbuje zrozumieć źródło tego zjawiska.

Waćpan i Panna D. z całą pewnością przejdą do historii EP jako twórcy najlepszego filmiku z najnowszej atrakcji parku. Podczas gdy zasiadający w dalszych wagonikach lud krzyczał, błagał Boga o ratunek, modlił się, podnosił ręce do góry, para z wagonika numer jeden ostentacyjnie ziewała do kamery pokazując, że na superbohaterach i posiadaczy supermocy nie robi to żadnego wrażenia.











Nie ma to jak hotel



Panna D. spowodowała u współtowarzyszy wyprawy atak kaszlu, wytrzeszcz oczu i sugestię o odwiedzeniu pewnego szpitala, gdy zapytana o wrażenia z przejażdżki na największej atrakcji parku (SilverStar, wysokość 73m) odpowiedziała zwięźle i na temat: nudno. Owa nuda nie przeszkodziła jej w kolejnych 3 przejażdżkach. A niech sobie nie myślą.

***

Waćpanna od 2 dni znajduje się na bezrobociu. Powinno dać jej to czas na nadrobienie wszelkich zaległości, posprzątanie pokoju, wynalezienie najnowszej potrawy mięsnej, upieczenie miliona ciast, zrobienie prania, ale każdy kto zna pannę D. powie, że to nie dla niej. 
Jak nie miasto, spacery, kino plenerowe, posiedzenia nad jeziorem i słuchanie najlepszej ulicznej kapeli na świecie, to znajomi i łon. Panna D. zaszywa się w mieszkaniu waćpana i dostaje tam namiastkę domu i rodziny. Wspólne śniadania lub kolacje, pogaduszki na balkonie, gry, rozbijanie kolejnych aut grając na playstation (znów medal!), wylegiwanie się w łóżku, oglądanie filmów i ambitnych programów (16 nad pregnant to mój faworyt), herbata, kawa, płatki, sushi. 
Odpływamy, marzymy, śmiejemy się po to, by za 5 minut zapłakać. I usłyszeć, że jakoś się ułoży, że zawalczymy, że wygramy. Lubię to nasze il dolce far niente.

***

Rekordowa notka napisana. Panna D. może więc zniknąć na kolejne 2 miesiące.
A presto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz