Toskania zagościła w moim sercu 8 lat temu. To właśnie wtedy za sprawą mojej mamy, wycieczki do Italii i jednego z filmów dokumentalnych, w którym pojawił się temat owej części włoskiego kraju, obdarzyłam ją niezwykłym uczuciem.
Początkowo poznawałam ją marząc i rozmyślając. Wymyślałam nazwy miasteczek, których nigdy nie znajdziemy na mapach, tworzyłam własny układ ulic we Florencji czy Siennie. Z całą pewnością nie pokrywał się on zupełnie z rzeczywistością, ale w mojej wyobraźni miasta te były równie piękne.
Następnie siadałam przed prawdziwą mapą, która pojawiła się w naszym domu i studiowałam dokładnie poszczególne nazwy miast, do których chciałabym pojechać. Następnie brałam do ręki encyklopedię, czytałam krótkie informacje, które czasem wzbogacano zdjęciami.
Gdy internet stał się moim przyjacielem jeszcze bardziej zbliżyłam się do Toskanii. Oglądałam tysiące różnych zdjęć zrobionych przez szczęśliwców, którzy mogli odwiedzić krainę moich marzeń.
Moją miłość pogłębiły jeszcze bardziej książki i filmy, których akcja dzieje się właśnie w tym regionie.
To wszystko sprawiło, że Toskania była moim numerem 1. Wyszukiwałam kolejne pozycje książkowe czy filmowe, które mogły mi jeszcze bardziej przybliżyć "sylwetkę" mojego nieba. W momencie czytania/oglądania byłam osobą, którą przepełniało szczęście- byłam tam razem z bohaterami. Gdy zaś na ekranie pojawiał się napis the end, bądź też nie miałam już w książce kartki, którą mogłabym przewrócić towarzyszył mi smutek i ogromna pustka. Nie mogłam pogodzić się z tym, że miejsce, którego tak bardzo pragnę jest praktycznie nieosiągalne. Mogłam pozwolić sobie na odwiedzanie innych państw czy miast, ale Toskania wciąż zostawała niezdobyta.
Jakież było więc moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie tylko ja jestem wielka miłośniczą włoskiej krainy. Moja host- rodzina od kilku lat wybierała się tam w czasie jesiennych wakacji i tym razem ich towarzyszką
miałam zostać ja. Właściwie ciągle nie wierząc, że w końcu moje marzenie ma szanse się spełnić, wstrzymałam się z jakąkolwiek radością do dnia wyjazdu. Bałam się, że coś się stanie, a moje serce tego nie zniesie.
W dniu wyjazdu siedząc w aucie pojawił się inny rodzaj strachu- a co będzie, gdy moja Toskania mnie zawiedzie? Co jeśli obraz, który tworzyłam w swojej głowie przez kilka dobrych lat będzie tylko fantazją, a ona okaże się nie tym czego oczekiwałam? Wszakże wiele czynników jest w stanie zepsuć wrażenia dotyczące jakiś miejsc. Nie pokochałabym Zurichu gdybym znała go tylko z deszczowej strony. Nie kochałabym wędrówek po szwajcarskich Alpach gdybym musiała wędrować sama jak palec i nie mogła
z nikim podzielić się tą radością. Moja rodzina goszcząca jest mistrzem w psuciu dobrego humoru i zamieniania idealnego dnia w piekiełko. Co będzie gdy i tym razem do tego dojdzie? Czy zniosę tak wielkie rozczarowanie?
Mijamy Florencję. To znak, że jesteśmy. W miejscu, które pokochałam zanim je odwiedziłam. Wątpliwości ulatniają się wraz z pierwszym niepewnym spojrzeniem. Kolorowe pola są. Domy otoczone charakterystycznymi cyprysami są. Horyzont, który zdaję się nie mieć końca jest. Serce wykonuje dziki taniec radości. Przepełnia mnie szczęście i ogarnia niesamowite wzruszenie. Mam ochotę zatrzymać się, wyjść z auta, zostać sama wśród tego niezwykłego krajobrazu i zapłakać.
Po 10 godzinach jazdy docieramy do Cetony- miasteczka położonego na wzgórzu, w którym mamy nocować przez kilka kolejnych nocy. Moja host-rodzina bierze udział w wymianie domów. Ktoś oferuje nam na kilka dni swój dom (letniskowy), a w zamian wybiera się do "naszego" domostwa w Wallis.
My zatrzymujemy się w kamienicy położonej tuż przy plazzo. Uprzedzono mnie, że będzie to palazzo, jednakże nikt z nas nie spodziewał się takiego widoku. Podobno każda dziewczynka marzy o tym, by móc zamieszkać w pałacu. Mnie się udało. Wchodzimy do apartamentu, który jak głosi informacja zamieszkiwany był przez samego Garibaldiego. Schody prowadzą nas do niezwykle urządzonego mieszkania. Znajdujemy tu kilka rzeźb, popiersia, otaczają nas obrazy, pięknie pomalowane ściany i sufity, z których zwisają niezwykłe żyrandole. Każdy z foteli posiada atłasowe obicie. Kilka luster sięgających tuż pod sam sufit, ręcznie malowane zastawy stołowe, niezwykłe świeczniki i kolekcje naprawdę starych ksiąg, płyt.
Nie ma tu miejsca dla nowoczesnych mebli. Zamiast tego mamy ogromne, rzeźbione szafy (by sięgnąć po rzeczy w jednej z nich trzeba stawać na drabinie). Jakby tego było mało znajdujemy schody, które prowadzą nas na dach budynku, w którym urządzono pokój. Mnóstwo miejsc sprzyjających czytaniu i spaniu, światło i widok na miasteczko i plazzo. Nie umiemy wykrztusić słowa. Czy to sen?
Przystanek I- Montepulciano
Dzień zaczyna się o 7:20. Obowiązek porannej i wieczornej opieki nad dziećmi spada na mnie. Jemy więc śniadanie, zakładamy kurtki, bo dzień chociaż słoneczny z całą pewnością będzie chłodny(a to za sprawą porywistego wiatru, który charakterystyczny jest dla Toskanii) i ruszamy odkryć zakątki Cetony. Miasto powoli budzi się ze snu. Gdzieniegdzie słychać rozmowy bądź otwierane okiennice. Mieszkańcy wybierają się do kościoła lub na poranne espresso do pobliskiej kawiarni. Przemierzamy labirynty złożony z uroczych uliczek. Oglądamy kamienne domy, mijamy kościoły, szkołę, dom kultury. Krótki spacer wystarcza nam, by stwierdzić, że zdecydowanie kochamy to miasteczko.
Wracamy do domu, by za chwilę ponownie z niego wyjść, wsiąść do auta i ruszyć do miasteczka o niezwykle uroczej nazwie. Montepulciano. Naszą wizytę zaczynamy od obiadu. Otrzymuję 1,5 h dla siebie. W towarzystwie aparatu decyduję się na poznanie zakątków... Już za pierwszym zakrętem spotykam polskich turystów co jeszcze bardziej poprawia mi humor. Docieram do kolejnych kościółków, kapliczek, tarasów widokowych skąd podziwiam cudowną panoramę toskańskiej krainy. Nie wiem nic o mieście, w którym przebywam, nie mam pojęcia co powinnam zobaczyć, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Intuicja podpowiada mi, gdzie powinnam skierować swe kroki, by poznać prawdziwą stronę tego miejsca. Sklepiki pełne win, makaronów, serów, przepięknych kartek i obrazów przedstawiających panoramę Toskanii są otwarte mimo tego, że jest niedziela. Niezwykle mnie to cieszy.
Jeśli raz pokocha się jakieś miejsce całym sercem, myśli o nim będą Cię prześladować, dopóki nie odważysz się na realizację swoich marzeń.
OdpowiedzUsuńI tak właśnie było, jest i będzie. Toskania niejednokrotnie upominała się o siebie.
OdpowiedzUsuńA teraz w końcu zdaję się ją rozumieć. Moja miłość znalazła uzasadnienie. I ogromnie się z tego cieszę.
A jesli bedziesz miala ochote zglebic Toskanie od kuchni to zapraszam do lektury pt.Smaki Toskanii. Pozdrawiam i czekam na dalsze relacje z podrozy,Aleksandra.
OdpowiedzUsuńNa pewno zajrzę. Kuchnię, jak wszystko to co toskańskie, uwielbiam! ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam