środa, 29 września 2010

testament mój

Się pochorowałam.
I żeby to jakieś oznaki były, ale gdzież tam ! Jak mnie wzięło to tak, że z wczorajszego babysittingu (wiadomo, że nie mogłam chorować w spokoju) pamiętam tylko widok toalety, zimno płynące z podłogi, łóżko, gdzie chyba zasypiałam i dwa omdlenia. Ach i jeszcze jedno ! Widok jedzenia, który dwukrotnie zmusił mnie do maratonu do toalety. Boże nie wiedziałam, że kostka rosołowa ma na mnie taki wpływ.
Jestem pewna, że w ciągu jednego wieczora straciłam dobre 3 kg. Takiego wirusa żołądkowego jeszcze w życiu nie przeszłam.

Chorować to ja mogę, ale wyłącznie w domu. Śpiewam więc dziś "Nie ma jak u mamy" i zastanawiam się, jak mam przeżyć ze świadomością, że:

- mamusia jest tak daleko. Kto będzie parzył herbatkę, trzymał za rączkę, głaskał po główce i mówił, że wszystko będzie dobrze ? No ja się pytam kto ! Szloch, szloch, szloch.
Dosłownie.
- moje łóżko, moja pierzynka, moja podusia znajdują się na końcu świata i jeszcze dalej,
- mój niezawodny pan doktor tym razem nie może mnie ocalić,
- jutro czeka mnie praca, 8,5 godziny+ sprzątanie domu.

Pogodzona z czyhającą na mnie śmiercią spisuję testament. Schowam go w dolnej szufladzie białej szafki znajdującej się pod biurkiem (żeby się inni nie musieli naszukać).
A teraz oddaję się w ręce tego, co sypie magicznym proszkiem powodującym sen w oczy dzieci (i nie tylko). Bo chyba 15 godzin snu jednak nie jest wystarczającą ilością.

środa, 22 września 2010

LISTA UKOCHANYCH MIEJSC CZĘŚĆ I

Zabiera się do roboty. Na ma co odwlekać. Napisze dziś o kilku miejscach*, w których czas przestaje odgrywać dla niej jakąkolwiek rolę. Liczy się tylko chwila. W każdym z tych miejsc jest w stanie przesiadywać godzinami, w towarzystwie Edy/cienia/aparatu/jedzenia (lub wszystkiego naraz).

I- park Zürichhorn- jeden z największych parków z Zurichu. Ku jej wielkie radości znajduje się on 3 minuty od jej miejsca pracy w związku z czym spędza tam mnóstwo czasu zarówno z dzieciakami, jak i sama. Uwielbia siadać nad brzegiem jeziora (szczególnie, gdy słońce nie chowa się za chmurami).
Najlepiej sprawdza się w weekendy (o ile człowiek zdoła znaleźć skrawek trawki** dla siebie) w towarzystwie kogoś+ winogron, picia, czekolady i ciasteczek***.
I zapomnij tu człowieku o jakimkolwiek śmieciu, odpadzie czy innej równie nieprzyjemnej rzeczy.
Porządek, spokój, mnóstwo ludzi wszelkiej narodowości.


podobno bardzo znany obiekt (przyciąga mnóstwo ludzi, hmm)- samonapędzająca się instalacja Heureka autorstwa Jeana Tinguell'ego.

widok na jezioro Zuryskie i Alpy






Nieopodal parku znajduje się jeszcze jeden obiekt, do którego niejednokrotnie zdawało jej się wzdychać (czego wielu ludzi nie rozumie). A mianowicie jest to absolutnie niesamowity dom. W zasadzie domisko. Wprost wymarzony dla Panny D.- kamienny (mimo że preferuje drewniane), z ogromnym tarasem, balkonami, wieżyczkami. Istny straszny dwór.








II- brzeg rzeki Limmat- miejsce, w którym uwielbia przesiadywać ze swoim zeszytem, który pozwala jej zachować wspomnienia. 
Schody. Towarzystwo łabędzi i kaczek. Miejsce idealne do zadumy i refleksji.
Widok na lewy brzeg rzeki, siedzibę Lindta, Sankt Peterkirche, Fraumünster.



Strasznie czasochłonne jest tworzenie takowej listy.
Ciąg dalszy nastąpi.
Kiedyś.


Rozmowa z zaczepialskim Murzynem, czyli krótko, zwięźle i na temat:
X: jesteście tu au-pair prawda?
D: tak. 
X: od razu wiedziałem (...). I jak wam się podoba?
D: miasto jest super, praca jest głupia.
X: haha, wiedziałem !

Jasnowidz jakiś.



* niestety nie zawsze towarzyszył jej aparat w związku z czym niektóre miejsca zmuszone są odczekać swoje w kolejce.
** znaczy tej takiej zielonej, pachnącej i krótko przyciętej.
*** napisanie tego słowa spowodowało u niej natychmiastową potrzebę zjedzenia ciasteczek znajdujących się w szafce. Damn it !

BRAK

Po prostu brak mi sił...
Ile jeszcze ?
Jak długo można tak pociągnąć ?

Nie mam sił nawet na to, by zrobić w końcu zaplanowaną listę ukochanych miejsc. 

Byle do soboty !

czwartek, 16 września 2010

ćwiczenie czyni mistrza

Stałam się mistrzynią w chodzeniu na palcach po skrzypiącej podłodze. Od 35 min. siedzę drętwa, nasłuchując czy mini-mini się nie obudziła... Każdy szelest przyprawia mnie o przyśpieszone bicie serca. Modlę się niemal o każdą minutę jej snu. Jeszcze pół godziny maleńka ! Daj mi chociaż pół godziny.
W dodatku wpadłam w obsesję i mam wrażenie, że w domu są kamery.
Macham także do wszelkich kwiatków, urządzeń elektrycznych i z uśmiechem godnym pożałowania pokazuję gdzie mam ich ewentualną kontrolę... Wiem, obłęd.

Od 20 minut siedzę i bawię się ze SWOIM laptopem, bo mimo, że oni posiadają ich 4 to jakoś nigdy nie zaproponowali mi, że mogę z niego skorzystać.
Postanowiłam więc zaopatrzyć się w swój. A co ! I mam to gdzieś, że w tym czasie mogłabym szorować mieszkanie. Mnie też należy się odpoczynek.
Faza buntu nadeszła.

Zostawianie domu otwartego nie przeszkadza mi na co dzień. Jednakże tylko wtedy, gdy w grę wchodzą ich sprzęty domowe. Jeśli zaś chodzi o mojego laptopa, to chyba wezmę go ze sobą na miasto.  
Przezorny zawsze ubezpieczony.

W zasadzie to chyba tyle.
D.

środa, 15 września 2010

Kryzys goni kryzys czyli praca jako au-pair (after 2 weeks)

Myślałam, że po kryzysie, który zawitał do mnie dnia 5 kolejnych, równie silnych, nie będę musiała już przeżywać. Niestety. Mam wręcz wrażenie, że z dnia na dzień jest coraz gorzej.
Codziennie, poza weekendem, budzę się w tym samym uczuciem- strachem, smutkiem i zniechęceniem.
Często dochodzi jeszcze do tego potworne zmęczenie.

W zasadzie nie skłamię, jak powiem, że praca nie sprawia mi żadnej przyjemności. Chyba straciłam cały swój zapał do pracy z dziećmi. Sytuacja staje się jeszcze trudniejsza z powodu bariery językowej między mną, a maxi-mini. Mała włada 3 językami, a żaden z nich nie jest mi znany. Żyję od weekendu do weekendu.

Godziny w pracy wloką się niemiłosiernie. Patrzę na zegarek i oczom nie wierzę. Jeszcze 5 godzin !? Mam wrażenie, że siedzę tu już wieczność. Dodatkowo dochodzi do tego wszystkiego fakt, że moja host- mother nie pozwala mi na siedzenie i chwilowe nic-nie-robienie. Jak tylko dzieci śpią przypomina jej się o całej liście rzeczy, które koniecznie muszę zrobić. I żadna z tych rzeczy nie mieści się w zakresie prac porządkowych, które spoczywają na moich barkach 2 razy w tygodniu, a które to prace zwą się "lekkim sprzątaniem". Jakże pozory potrafią mylić...
Być może nie znosiłabym tego wszystkiego tak źle, gdyby nie rozmowy z innymi au-pair, których sytuacja jest o niebo lepsza. Mają pracować 30 godzin/tyg.- to tyle pracują, mają 2 babysittingi/mies.- to tyle mają. Wszystko zgodnie z planem i przewidywaniami. Żadnych niespodzianek. Ja z kolei czuję się wykorzystywana. Nie jestem au-pair, jestem zwykłą gosposią, która ma dbać o dzieci, porządek, dom.
Czeka mnie poważna rozmowa...

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie przyjechałam się tu tylko bawić, ale przede wszystkim pracować, ale nie czarujmy się- nie taka była umowa. Wszystko na papierze wygląda cudownie i pięknie, a w praktyce okazuje się takim nie być. A zderzenie z rzeczywistością w tym przypadku boli cholernie, bo dochodzi jeszcze tęsknota za domem. Dopiero teraz przyszło mi przekonać się co tak naprawdę znaczy to pojęcie.
Nie potrafię znieść myśli, że nie zobaczę tak bliskich mi osób przez tak długi okres czasu, że nie będzie mnie w czasie tylu ważnych wydarzeń, imprez etc. Rozmowy z mamą, wiadomości od znajomych nieraz spowodowały już uruchomienie potoku łez. O tak, cholernie mi ich brakuje. I tej świadomości, że są obok choćby się waliło i paliło.

Z drugiej strony wiem, że nie mogę wrócić. Skoro powiedziało się A, musi się powiedzieć także B. A najlepiej Z. Za dużo nerwów, przygotowań, czasu i pieniędzy kosztowała mnie ta wyprawa. Nie wiem jakim kosztem, ale zostanę. Przynajmniej do grudnia. Może się okazać, że wtedy będę już tylko wrakiem człowieka, ale wiadomo, że D. to istota niezwykle uparta i nie da sobie nic powiedzieć. Skoro tak postanowiła, to tak ma być.


Me zapiski zw. z wyłącznie negatywnymi aspektami uważam za zakończone.


Jak to rzekła E. : pod tą by się aż 4 zmieściły ! (:

Panna D.

poniedziałek, 13 września 2010

poniedziałkowa arytmia

Żeby nie było, że nic nowego się tu nie pojawia i że totalnie zaniedbuję bloga (a robię to) ponownie pójdę na łatwiznę i wstawię tylko zdjęcia.

Niestety wczorajsza euforia gdzieś się ulotniła a w jej miejsce znów pojawił się strach, smutek, tęsknota.
Nienawidzę poniedziałków...


RÓŻNOŚCI:



widok na Grossmünster


 doprawdy kochamy ten sklep !

 widok z Üetlibergu

 one more time 


Nie wiem dlaczego fotki wychodzą w pomniejszeniu rozmazane. W każdym bądź razie po kliknięciu na nie rzecz jasna się powiększą.

Tak chciałabym czuć się dobrze... 

Pozdrawiam, D.

poniedziałek, 6 września 2010

niedziela, 5 września 2010

Czas robi swoje. A Ty człowieku? (;

Myślę, że niedzielny evening będzie idealnym czasem na nadrobienie zaległości blogowych i napisaniem słów kilkudziesięciu o minionych dniach.
W założeniu miał być to blog, który pozwoli mi zatrzymać wspomnienia z pobytu w Szwajcarii, okazuje się jednak, że czas i zmęczenie zręcznie mi to umożliwiają.

Zacznę od sprawy najważniejszej, a mianowicie od rodziny, z którą przyjdzie mi spędzić najbliższy rok.

1. Mama- w dniu mego przyjazdu, kiedy zdenerwowana czekałam na jej przyjazd zadzwoniła do mnie i powiedziała, że zepsuł jej się samochód. Grunt to dobry start !
Ogólnie rzecz biorąc jest to kobieta niesamowicie mądra, władająca 8 językami, obracająca się w międzynarodowym towarzystwie. Charakter ? Na pewno jest miła, na pewno jest pomocna. Niestety nasze główne tematy rozmów to:
- ile mleka w proszku wsypać do butelki,
- kiedy dawać dzieciom posiłki,
- co lubią dzieci,
- czego nie lubią dzieci,
- inne równie monotematyczne kwestie.
Nie mogę jej nic zrzucić poza tym, że chyba nie do końca dogadałyśmy się w kwestii moich obowiązków. Jak się okazało niejednokrotnie przyjdzie mi opiekować się dziećmi więcej niż 8 godzin dziennie, a jakby tego było mało "lekkie obowiązki" okazały się 3- godzinnym szorowaniem całego mieszkania. Mama w tym czasie siedziała na facebooku.
Ale w końcu przybyłam tu do pracy...

2. Tata- nigdy wcześniej nie zamieniłam z nim słowa i początkowo byłam pewna, że przyjdzie mi obcować z tak zwanym BUCEM. Nic bardziej mylnego !!! Dzień pierwszy- wycieczka objazdowa autem wokół jeziora, dzień trzeci- 2- godzinny rejs statkiem i zwiedzanie Rapperswil. Z jego ust mogę dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy dotyczących Szwajcarii, tutejszych obyczajów, kultury, ludzi, miejsc, historii itd.


3. Dziecko MINI-MINI- wbrew temu, co mówili inni, nie mam z nią na razie żadnych kłopotów. Mała jest urocza i cieszy się praktycznie z wszystkiego. Śmieje się kiedy je, kiedy jest na rękach, kiedy leży na podłodze, kiedy zmienia się jej pampersy. Przerwę w śmianiu robi wyłącznie w czasie snu.
Jej jedyną wadą jest to, że cholernie się ślini.

4. Dziecko MINI- MAXI- wbrew temu, co mówili inni czuję, że będę miała z nią mnóstwo problemów.
Owszem jest urocza, śliczna i czarująca, ale zaczyna się dostrzegać jej mniej pozytywne cechy, gdy spędza się z nią kilka godzin dziennie. Generalnie księżniczka jest niesamowicie rozpieszczona, a rodzice pozwalają jej na większość rzeczy, często kosztem młodszej pociechy. Tak więc małej można chodzić w zimowych butach mimo 25 stopniowej temperatury (coś mnie doszły słuchy, że w Polsce zima się zbyt pośpieszyła;)), można jej korzystać ze smoczka kiedy tylko zapragnie, może biegać po całym pociągu i zagłuszać innych ludzi, może wrzeszczeć do upadłego aż dojdzie do swego. Jednym słowem wychowała sobie rodziców. Gdy ci zaś powtarzają mi, że MUSZĘ BYĆ KONSEKWENTNA doprawdy nie wiem czy mam się śmiać czy płakać.
Ale nie ze mną te numery. Jak tylko zostanę z nią sam na sam zobaczymy kto tu rządzi. I na nic zdadzą się jej krzyki, łzy i tupanie nóżkami. Choćby mi się kładła na środku drogi będzie robić to, co ja uważam za słuszne (ciekawe kiedy zmienię zdanie?).

Po 3 dniach spędzonych z ową rodziną dopadło mnie potworne zmęczenie, zniechęcenie i wyczerpanie. Na szczęście mam na to cudowne lekarstwo, a mianowicie MIASTO. Bajeczne, kolorowe, z urokliwymi uliczkami, kafejkami, restauracjami, kwiatami, mnóstwem zieleni, parkami, placami zabaw, fontannami, totalną mieszanką kulturową i oczywiście JEZIOREM. Miasto, w którym słońce pojawiło się w dniu naszego przyjazdu i wygląda na to, że nigdzie się na razie nie wybiera.
Dlatego też przechadzając się promenadą wzdłuż jeziora, można spotkać setki spacerowiczów. I nie ważne czy jest to poranek czy późny wieczór. Są tu tłumy. Od małych brzdąców po ludzi starszych.
I nie ma nic lepszego na poprawę humoru niż zakup owoców, ciastek, lodów i CZEKOLADY, znalezienie miejsca nad rzeką lub jeziorem i relaksowanie się przy dźwiękach miasta i rozmów głównie w języku szwajcarskim. Niestety.
Weekend zmierza ku schyłkowi, czeka mnie długi i ciężki tydzień, ale każdy dzień przybliżać mnie będzie do owych wspaniałych chwil spędzonych nad brzegiem jeziora. I tej wizji póki co się trzymam.

1/5 zaległości nadrobiona..

Pozdrawiam ciepło, D.

sobota, 4 września 2010

Ciąg dalszy nastąpił

Dziś znów zmuszona jestem pozostać wyłącznie przy zdjęciach:

Rapperswil*










Zürich
Pogoda doprawdy nas rozpieszcza. Owoce, lody, ciastka, czekolada i jeziorko ! ;) czego chcieć więcej ?
Trwaj chwilo, trwaj !!!


* kanton Sankt Gallen, 9 tys. mieszkańców. W mieście znajduje się muzeum polskie. Jak dobrze ujrzeć w szwajcarskim mieście napisy w języku ojczystym!
http://www.muzeum-polskie.org/

NIE-MAM-CZASU-NA -COKOLWIEK

Jak w tytule. W związku z tym dziś będą same fotki. Może kiedyś dodam tekst.

Jedno jest pewne- zostanę tu, choćbym miała to zrobić dla samego miasta.


ZURICH:




  W DRODZE DO RAPPERSWIL:




Ciąg dalszy nastąpi (I hope so).
Pozdrawiam, Doma ;)