środa, 29 września 2010

testament mój

Się pochorowałam.
I żeby to jakieś oznaki były, ale gdzież tam ! Jak mnie wzięło to tak, że z wczorajszego babysittingu (wiadomo, że nie mogłam chorować w spokoju) pamiętam tylko widok toalety, zimno płynące z podłogi, łóżko, gdzie chyba zasypiałam i dwa omdlenia. Ach i jeszcze jedno ! Widok jedzenia, który dwukrotnie zmusił mnie do maratonu do toalety. Boże nie wiedziałam, że kostka rosołowa ma na mnie taki wpływ.
Jestem pewna, że w ciągu jednego wieczora straciłam dobre 3 kg. Takiego wirusa żołądkowego jeszcze w życiu nie przeszłam.

Chorować to ja mogę, ale wyłącznie w domu. Śpiewam więc dziś "Nie ma jak u mamy" i zastanawiam się, jak mam przeżyć ze świadomością, że:

- mamusia jest tak daleko. Kto będzie parzył herbatkę, trzymał za rączkę, głaskał po główce i mówił, że wszystko będzie dobrze ? No ja się pytam kto ! Szloch, szloch, szloch.
Dosłownie.
- moje łóżko, moja pierzynka, moja podusia znajdują się na końcu świata i jeszcze dalej,
- mój niezawodny pan doktor tym razem nie może mnie ocalić,
- jutro czeka mnie praca, 8,5 godziny+ sprzątanie domu.

Pogodzona z czyhającą na mnie śmiercią spisuję testament. Schowam go w dolnej szufladzie białej szafki znajdującej się pod biurkiem (żeby się inni nie musieli naszukać).
A teraz oddaję się w ręce tego, co sypie magicznym proszkiem powodującym sen w oczy dzieci (i nie tylko). Bo chyba 15 godzin snu jednak nie jest wystarczającą ilością.

1 komentarz:

  1. Biedaczko!
    Ja siedzę w łóżku i wydmuchuje nos z częstotliwością karabinu maszynowego...
    Trzymajmy się! :)

    OdpowiedzUsuń