sobota, 2 października 2010

To i owo

Dzień 31, krótkie podsumowanie pierwszego miesiąca:

Na pewno nie tak to sobie wyobrażałam. Jest to oczywiście wina mojej zbyt wybujałej wyobraźni, życia w krainie marzeń i ideałów. A później następuje bolesne zderzenie z rzeczywistością.
Zawód dotyczy głównie tutejszej rodziny. Myślałam, że z dziećmi złapię kontakt w ciągu kilku dni, nie będę miała z nimi większych problemów i będę taktować je jak młodsze siostry. Z rodzicami zaś będę rozmawiać o wszystkim i o niczym.
Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna- mini-maxi mimo poprawy wciąż robi szopki rodem z superniani, mini-mini zaczyna się buntować, płakać bez znanego mi powodu, domagać się nieustannej uwagi. Z rodzicami zaś rozmowy ograniczają się do wymiany informacji o dzieciach (jedzenie+ spanie+ spacer+ wypróżnianie) i sprzątaniu ("co planujesz dziś posprzątać?").
Powoli zamieniam się w jakąś matkę Polkę, a na to zupełnie nie jestem jeszcze gotowa. Jakbym chciała zostawać z dziećmi tyle godzin to bym sobie je zrobiła i poświęcała im całe dnie.

Do tego mój stan psychiczny odbiega od prawidłowego***. Zaczynam powoli obwiniać siebie o całą sytuację.
Może faktycznie powinnam siedzieć cicho, pracować po 10 godzin, latać z miotłą i do tego ciągle się uśmiechać ?
Może to ja tworzę te wszystkie problemy ?
Może to jednak powinnam czuć wdzięczność, że wybrali właśnie mnie ?

Na szczęście są też aspekty pozytywne. Nie jestem już tu wyłącznie dla miasta i samej Szwajcarii, ale także dla ludzi. Wbrew temu, co mówiło mi wiele osób trzymam się tu z Polakami i jest mi z tym wspaniale !
Poznałam naprawdę cudownych osobników, z którymi uwielbiam spędzać czas, szaleć na imprezach, spacerować po mieście, pisać sms-y i wiadomości, jadać kolacje etc. Mimo tego, że jestem tutaj jedną z najmłodszych osób nie miałam żadnego problemu z nawiązaniem kontaktu z owym gronem. Mam nadzieję, że z czasem będzie nas coraz więcej i będziemy obalać wszelkie stereotypy o zawiści Polaków.
Ludzie z akademika powoli wychodzą z ukrycia. W prawdzie osoby, z którymi miałam okazję zamienić kilka zdań były wyłącznie płci odmiennej, ale jest to dla mnie wielki plus.

Czas strasznie mi się dłuży (poza weekendami, które mijają nie wiem kiedy), ale mam nadzieję, że od teraz 80 dni pozostałych mi do powrotu do domu minie szybko. W końcu ma to być przygoda życia, obfitująca w wyłącznie pozytywne wydarzenia. I zrobię wszystko, by tak właśnie było. Bez względu na wszystko i wszystkich :)


LISTA UKOCHANYCH MIEJSC CZĘŚĆ II:

3. wzgórze Lindenhof- kryje pozostałości rzymskiego zamku. Z otoczonego drzewami tarasu roztacza
się widok na prawy brzeg rzeki, uniwersytet,  Grossmünster.


"Fontanna na placu upamiętnia pomysłowość kobiet (panie górą!) zuryskich, które ocaliły miasto oblegane przez oddziały habsburskie w 1292 r. Przemyślne mieszkanki grodu paradowały na oczach wroga w pełnym rynsztunku bojowym, wywołując wrażenie, że cała ludność miasta jest uzbrojona po zęby. Tą sprytną sztuczką wyprowadziły w pole napastników, którzy odstąpili od murów, przekonani, że wobec takiej siły atak będzie nieskuteczny."
(źródło Wikipedia).


Jest mi idealnie wręcz miejsce do kontemplacji, zatopienia się w lekturze, spożywania lasagne zakupionej w pobliskim COOP (;)) lub... popełnieniu samobójstwa (pierwsza próba D. miała miejsce w drugim tygodniu pobytu*).



4. wzgórze Uetliberg- (po miesiącu zdołałam zapamiętać tę nazwę), z którego rozciąga się widok
na miasto, jezioro i okolicę. W średniowieczu wznosiło się tutaj sześć zamków, z których
praktycznie nic nie pozostało (co może potwierdzić D. Ostatnią rzeczą jaką tam widziałam były zamki).
Wysokość może i nie jest imponująca (873m), ale ma skromna osoba gwarantuje wszystkim, że potrzebna jest kondycja, by wejść na nie bez utraty tchu, czerwonej, spoconej twarzy, słowach "już nie mogę" (i innych równie niewinnych).



Mimo wszystko postanowiłyśmy tego dokonać i zamiast pójść na łatwiznę (wjechać pociągiem) użyłyśmy
swoich młodych nóżek. Warto było choć widok panów wjeżdżających na rowerach (!) obniżał naszą
samoocenę. Zobaczymy za rok !





C.d.n. jak tylko czas na to pozwoli :)

D.


* D. nie miała jednak pewności czy wysokość jest wystarczająca. Zdecydowała więc, że najpierw musi poprosić pewnych fizyków o pomoc w obliczeniu czy ew. próba zostanie zakończona sukcesem.
Jedno jest pewna- byłaby to piękna śmierć**.
** wiem, że to słowo pojawia się już drugi raz w ciągu dwóch dni i że jest to złowrogi symbol, ale nic na to nie poradzę.
*** zdaję sobie sprawę, że to nic nowego, ale tym razem nie chodzi mi o głupotę, szaleństwo i bezmyślność.

3 komentarze:

  1. Podziel się widokami :D Ja miałam problemy z wymówieniem Montmartre. A potem z jakimś milionem francuskich słówek ;) (których muszę się absolutnie,koniecznie,niezbędnie nauczyć do czasu wyjazdu na Prowansje :D )
    :*

    OdpowiedzUsuń
  2. dzięki fotkom, które zamieszczasz i opisowi zdjęć, wiem już jaką trasę obrać na zwiedzanie! Szkoda, że jestem tutaj dopiero od tygodnia, że 2 mies spędziłam zupełnie gdzie indziej. Ale swoją drogą- Bern też jest piękny ;)

    Co do sprzątania, wydaje mi się, że mogłabyś coś negocjować. Jesteś AU PAIR, nie PUTZFRAU.

    Trzymaj się, odezwij się niedługo (spotkanie?) i pisz cześciej

    buziaki
    juska

    OdpowiedzUsuń
  3. Meg- dzielę się więc. Wpadaj !
    Justyna- kiedy zwiedzamy razem ?:)

    OdpowiedzUsuń