Licząc od września, jeszcze nigdy czas nie dłużył mi się bardziej niż obecnie i jeszcze nigdy nie miałam tak beznadziejnych 2 tygodni za sobą.
Nie mogę uwierzyć w to, że dopiero 14 dni. W zasadzie 2 tygodnie temu o tej godzinie siedziałam w pociągu linii Gliwice- Kraków.
Czy moje tamtejsze przemyślenia się sprawdziły ? Z całą dokładnością.
Próbuję zmienić nastawienie i zaakceptować fakt, że moja sytuacja z rodziną nie ulegnie poprawie.
Próbuję się zdystansować i nie myśleć o tym. Prawda jest jednak taka, że się NIE DA. Łapię się na tym, że w czasie wykonywania jakiejś czynności (jedzenie, mycie, czytanie) stale toczę w myślach "walkę" z moją hostką.
Odliczam dni do kolejnego powrotu do Polski, ekscytuję się wizytą dziewczyn pod koniec kwietnia i to daje mi nadzieję.
W Zurichu zagościło przedwiośnie. Wiosna to nie jest ze względu na temperaturę (10 stopni), ale słońce pięknie świeci i nieco poprawia humor.
Od razu lepiej się człowiekowi wstaje.
Jest obecnie kilka rzeczy, których nie lubię w owym mieście:
1. Zaczyna świtać o godzinie 8 !!! Zapewne wiele osób zna ten ból, gdy wstaje o 6/7, a za oknem jest wciąż ciemno. Początkowo zmierzając do pracy byłam pewna, że mój komórkowy zegarek zwyczajnie się przestawił. Wierzyć mi się nie chciało, że o 7 może być tak CIEMNO. Niczym w nocy.
2. częstotliwość latania samolotów. Pisałam już, jak reaguje na ich widok. Teraz poza wzruszeniem, które mnie ogarnia czuję jeszcze naglącą potrzebę biegnięcia na lotnisko i pozostania tam do czasu powrotu do Polski.
3. Uroki emigracji- nie mogę być na ślubie własnej siostry. Na weekend nie opłaca mi się jechać (byłabym w domu 24h), a ceny powalają... Na dłuższy urlop nie mam co liczyć, bo zarezerwowałam go na maj.
Sytuacja bez wyjścia.
4. Muszę iść do pracy (więc nie mogę kontynuować).
Pozdrawiam, Panna D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz