Idąc za namową przyjaciół naszego pierwszego wybawiciela udałyśmy się do malutkiej wioski oddalonej o jakieś 4 km od Lugano.
Gandria liczy sobie tylko 200 mieszkańców. Najłatwiej dopłynąć do niej statkiem co też postanowiłyśmy uczynić. Towarzyszyły nam przepiękne widoki- oddalające się Lugano, wysokie góry, bezkres jeziora, dzikie lasy, niezwykłe domy.
Im dłużej płynęłyśmy, tym większy spokój nas ogarniał. Otaczały nas już wyłącznie góry, woda, palmy.
Ostatni zakręt i oczom naszym ukazał się niezwykły widok. Czegoś takiego się nie spodziewałam.
Zdumienie pozwalało tylko na westchnienia.
Długi spacer, pośród wąskich uliczek, malutkich ristoranti, kawiarenek i hoteli, niewielkich zakładów rzemieślniczych. Typowo włoska atmosfera. Ludzie w oknach, turyści nad jeziorem, sprzedawczynie skupione w grupach i rozmawiające o wszystkim i niczym zarazem.
W takich miejscach czas płynie swoim tempem. Nikt się nie śpieszy, nikt nikogo nie pogania, nikt nie patrzy na zegarek (poza turystami).
La mia nuova casa?Wszystkie dotychczasowe rzeczy, które uważałam za wady, tam zmieniały się w zalety. Mała liczba mieszkańców- cóż z tego ? Daleko do miasta- cisza nigdy nie była tak cudowna. Zero rozrywek- czy będąc w tak niezwykłym miejscu można się o to martwić ?
Z czasem droga przekształciła się w tak zwany Szlak Oliwny. Błękit, granat i zieleń.
I jaszczurki...
Odpoczywając po spacerze jedyną rzeczą, na którą miałam ochotę był powrót do Gandrii i pozostanie tam przez kolejnych kilka dni. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie ile pięknych i nieodkrytych zakątków tam na mnie czeka.
Do następnego !
Panna D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz