sobota, 10 grudnia 2011

Przystanek V-Chianciano, VI- L'abbazia di Sant'Antiamo

Przystanek V- Chianciano



Rodzina postanawia po raz kolejny ruszyć na termy. Ponownie rezygnuję z owej przyjemności podtrzymując wersję związaną z zatokami. Zostaję zostawiona (na pastwę Italii) w malutkim miasteczku . Krótkie informacje wskazują, że znajduje się tu zabytkowy kościółek, muzeum, twierdza i... w zasadzie to tyle :) Muzea nie odnajduję (nie, nie rozpaczam), pozostałe dwie atrakcje zostają przeze mnie zdobyte. Jak zwykle jednak największy zachwyt wzbudzają we mnie stare budynki, niezwykle wąskie uliczki pełne zakrętów, spadów, mostków i tuneli.









Po 1,5 godzinnym spacerze wśród hulającego wiatru postanawiam pójść pieszo do miejsca, w którym relaksuje się rodzinka. Mijam cyprysowe ulice, typowo toskańskie domy (wzdycham), kwiaty. W przytulnej kawiarence mam w końcu czas na nadrobienie zaległości książkowych.

Wczesnym wieczorem ponownie ruszamy na spacer po Cetonie. Docieramy do nowych zaułków, odnajduję kolejne mieszkanka czekające na kupno (numery telefonów spisane), podziwiamy miasteczko z pobliskiego wzgórza. Mimo tego, że mieszka tu zaledwie 2 tysiące mieszkańców, a obejście całego miasteczka zajmuje ok. 30 minut, kocham to miejsce. Ma swój urok. Szkoda, że moja rodzinka nie do końca to docenia...


Przystanek- VI- L'abbazia di Sant'Antimo

O poranku ruszamy ponownie do Chianciano gdzie odbyć ma się targ. Nie wiem czego się spodziewaliśmy, ale na pewno nie 5 straganów (z czego 4 z ubraniami i butami). Aura nie sprzyja zwiedzaniu. Pada, wieje i chwilami można nieźle zmarznąć.
Jedziemy do pobliskiego lasu, w którym wędrujemy pośród ogromnych głazów. Wysuwam się naprzód chcąc pobyć sama ze sobą. Tym oto sposobem docieram do klasztoru położonego na skraju lasu. Toskański budynek natychmiast przypada mi do gustu. Jestem zachwycona jego położeniem, wyglądem, drzewkami cytrusowymi, które go otaczają, dzwonnicą, ogródkiem i kotami! W Zurichu trudno napotkać na zwierzęta błąkające się po ulicy. Tutaj z kolei codziennie natrafiamy na min. 5 kotów i 1 psa. Tym razem trafiły mi się prawdziwe pieszczochy. Gdy udaję się nieco bliżej bramy koty maszerują za mną. Gdy oddalam się, by sfotografować kościółek towarzysze robią dokładnie to samo.








Z wielką niechęcią kieruję się do samochodu. Niestety musimy ruszać, bo chmury wskazują na to, że za chwile dotrze do nas prawdziwa ulewa. Wiejskimi uliczkami obserwując urwanie chmury zmierzamy ponownie do Cetony.

Popołudniem wsiadamy do auta i jedziemy do oddalonego o 50 km Montalcino, gdzie odwiedzić można alabastrowy kościółek. Podobno największe wrażenie robi o wschodzie i zachodzie słońca. My podziwiamy go w deszczu. Choć to mało powiedziane. Położony w dolinie, otoczony winnicami jest na pewno perełką okolicy. Jego wnętrze także robi na nas ogromne wrażenie. Niestety zakaz fotografowania nie pozwala mi na uwiecznieniu tego niezwykłego budynku.
W ciągu dnia kilkakrotnie usłyszeć można tam śpiewy gregoriańskie. Niestety z powodu koszmarnej ulewy docieramy zbyt późno, by móc rozkoszować się tą "atrakcją".
Tym sposobem dopisuję alabastrowe dzieło do miejsc, które muszę odwiedzić po raz kolejny.




Docieramy także do jednej z winiarni, gdzie pomagam tatuśkowi wybrać jedno z prezentowanych nam win. Po 3 lampkach mam naprawdę dość. A może to zmęczenie daje mi się we znaki?

2 komentarze:

  1. świetne zdjęcia!!! (jak udaje Ci się je umieszczać obok siebie dla mnie nadal jest nieodkrytą tajemnicą, pomimo wielu, wielu prób)
    buziaki

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki! :)
    Musisz po prostu zaznaczyć fotkę (kliknąć lewym przyciskiem myszy) i później przeciągnąć ją w dane miejsce.
    Też nad tym kombinowałam :D

    OdpowiedzUsuń