środa, 15 września 2010

Kryzys goni kryzys czyli praca jako au-pair (after 2 weeks)

Myślałam, że po kryzysie, który zawitał do mnie dnia 5 kolejnych, równie silnych, nie będę musiała już przeżywać. Niestety. Mam wręcz wrażenie, że z dnia na dzień jest coraz gorzej.
Codziennie, poza weekendem, budzę się w tym samym uczuciem- strachem, smutkiem i zniechęceniem.
Często dochodzi jeszcze do tego potworne zmęczenie.

W zasadzie nie skłamię, jak powiem, że praca nie sprawia mi żadnej przyjemności. Chyba straciłam cały swój zapał do pracy z dziećmi. Sytuacja staje się jeszcze trudniejsza z powodu bariery językowej między mną, a maxi-mini. Mała włada 3 językami, a żaden z nich nie jest mi znany. Żyję od weekendu do weekendu.

Godziny w pracy wloką się niemiłosiernie. Patrzę na zegarek i oczom nie wierzę. Jeszcze 5 godzin !? Mam wrażenie, że siedzę tu już wieczność. Dodatkowo dochodzi do tego wszystkiego fakt, że moja host- mother nie pozwala mi na siedzenie i chwilowe nic-nie-robienie. Jak tylko dzieci śpią przypomina jej się o całej liście rzeczy, które koniecznie muszę zrobić. I żadna z tych rzeczy nie mieści się w zakresie prac porządkowych, które spoczywają na moich barkach 2 razy w tygodniu, a które to prace zwą się "lekkim sprzątaniem". Jakże pozory potrafią mylić...
Być może nie znosiłabym tego wszystkiego tak źle, gdyby nie rozmowy z innymi au-pair, których sytuacja jest o niebo lepsza. Mają pracować 30 godzin/tyg.- to tyle pracują, mają 2 babysittingi/mies.- to tyle mają. Wszystko zgodnie z planem i przewidywaniami. Żadnych niespodzianek. Ja z kolei czuję się wykorzystywana. Nie jestem au-pair, jestem zwykłą gosposią, która ma dbać o dzieci, porządek, dom.
Czeka mnie poważna rozmowa...

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie przyjechałam się tu tylko bawić, ale przede wszystkim pracować, ale nie czarujmy się- nie taka była umowa. Wszystko na papierze wygląda cudownie i pięknie, a w praktyce okazuje się takim nie być. A zderzenie z rzeczywistością w tym przypadku boli cholernie, bo dochodzi jeszcze tęsknota za domem. Dopiero teraz przyszło mi przekonać się co tak naprawdę znaczy to pojęcie.
Nie potrafię znieść myśli, że nie zobaczę tak bliskich mi osób przez tak długi okres czasu, że nie będzie mnie w czasie tylu ważnych wydarzeń, imprez etc. Rozmowy z mamą, wiadomości od znajomych nieraz spowodowały już uruchomienie potoku łez. O tak, cholernie mi ich brakuje. I tej świadomości, że są obok choćby się waliło i paliło.

Z drugiej strony wiem, że nie mogę wrócić. Skoro powiedziało się A, musi się powiedzieć także B. A najlepiej Z. Za dużo nerwów, przygotowań, czasu i pieniędzy kosztowała mnie ta wyprawa. Nie wiem jakim kosztem, ale zostanę. Przynajmniej do grudnia. Może się okazać, że wtedy będę już tylko wrakiem człowieka, ale wiadomo, że D. to istota niezwykle uparta i nie da sobie nic powiedzieć. Skoro tak postanowiła, to tak ma być.


Me zapiski zw. z wyłącznie negatywnymi aspektami uważam za zakończone.


Jak to rzekła E. : pod tą by się aż 4 zmieściły ! (:

Panna D.

2 komentarze:

  1. Hej! Chciałam Ci wysłać wejściówkę na mój blog(jest teraz otwarty tylko dla stałych obserwatorów), ale nie znam Twojego adresu. Jeśli nadal interesuje Cię zaglądanie do mnie, to proszę o kontakt, wyślę wejsciówkę :). Moj adres: lashqueen@wp.pl
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdyby tak można było przeskoczyć fazę 'najtrudniejszych początków'..
    Ale o swoje prawa walcz ! :)

    OdpowiedzUsuń